Agon: The Lost Sword of Toledo - recenzja
Dodane przez mertruve dnia 06.08.2009 17:59

Private Moon Studios stanowi pewnego rodzaju fenomen. Jest chyba jedynym producentem gier przygodowych, które robi tak szybkie postępy. Pierwsza część Agona była najzwyczajniej w świecie słaba. Druga była niewiele lepsza. Trzecia pukała do drzwi z napisem: „dobra”, zaś czwarta? Czwarta stoi już w progu!



To dobrze, że powstają gry takie jak Agon: The Lost Sword of Toledo. Nam, recenzentom, pozwalają odzyskać nadzieję, że można znaleźć własną niszę w tak rozległym tytułowo gatunku, graczom pozwalają cieszyć się z przeżytej przygody, a twórcom robić postępy. Gorzej jeżeli twórcy nie mają ochoty się rozwijać, a jedynie pragną wzbogacić się kosztem graczy. Wstyd przyznać, ale trochę się tego obawiałem. W końcu jakie normalne studio po wydaniu pierwszej gry oznajmia, że będzie jeszcze trzynaście części? Na szczęście Private Moon Studios robi postępy w niesamowicie szybkim tempie i jeżeli tylko takie utrzyma, to kolejne części Agona będą naprawdę dobrymi produktami. Czwarta odsłona pozwala w to wierzyć.



W poszukiwaniu gry planszowej…



Agon: The Lost Sword of Toledo jest czwartą częścią z długiego, jak zapowiadają twórcy, cyklu. Jako że jest to jedna seria, łączy je praktycznie wszystko: bohater, interfejs, podobna grafika oraz cel, dzieli zaś naprawdę niewiele: odwiedzane miejsca i wątki poboczne. Na szczęście, żeby rozkoszować się grą, nie trzeba znać poprzednich części. Twórcy zastosowali prosty zabieg i w formie dziennika zafundowali nam skrót przygód profesora Hunta. Dzięki temu Agon jest dobry jako osobny produkt, choć na pewno lepiej smakuje jako całość.
Głównym bohaterem jest profesor Samuel Hunt i to właśnie w niego przyjdzie nam się wcielić. Nasz profesorek wyrusza w podróż po świecie w poszukiwaniu tajemniczych gier planszowych. W każdej części cyklu przyjdzie nam odnaleźć jedną grę i rozegrać partię z właścicielem, żeby ją posiąść. Brzmi banalnie? I uwierzcie mi, że jest.
Autorzy, żeby trochę zróżnicować rozgrywkę, wprowadzili wątki poboczne, które tworzą fabułę każdej z części. O ile w trzeciej odsłonie zwiedzaliśmy Madagaskar, tutaj przyjdzie nam pozwiedzać słoneczne Toledo w Hiszpanii. Poznajemy tu Carmen Diez Palencia, córkę naszego zmarłego przyjaciela i jej ukochanego, który siedzi w więzieniu za coś, czego nie zrobił. Wiem, trąci jeszcze większym banałem, ale po pewnym czasie akcja nam się zagęści, pojawią się wątki związane z mistycyzmem i jakoś historia pójdzie naprzód.





Właściwie to nie ma co się oszukiwać. Przedstawione wydarzenia stanowią tylko tło i pretekst do pozyskania kolejnej gry planszowej, a swoje zadanie spełniają wyśmienicie, czyli nie przeszkadzają. Fabuła gdzieś tam w tle jest, my wiemy co musimy zrobić – zdobyć planszówkę – przy okazji zaś poznajemy obyczaje i historię napotkanych ludzi. Pomysł bardzo mi się spodobał, bo choć nie jest to wciągające, to doskonale wpasowuje się w leniwą rozgrywkę całego Agona, stając się chyba powoli znakiem rozpoznawczym serii. Bo i należy zaznaczyć, że cała seria jest doskonałym odstresowywaczem po ciężkim tygodniu w szkole/pracy. Można usiąść, pozwiedzać, porozwiązywać zagadki, poczytać książki, porozmawiać z ludźmi i zrobić to na spokojnie, nigdzie się nie spiesząc, napawając się ładnymi widoczkami i hiszpańską muzyczką.



Nierówny grunt pod nogami…



Gra jest bardzo nierówna. Są momenty, gdy niesamowicie wciąga, jak podczas poszukiwań rozwiązań zagadek, żeby zaraz zatonąć w morzu nudy. Nierówność spotyka się na każdym kroku: od grafiki, po muzykę i dźwięki.
Graficznie gra zrobiła postęp. Na pewno jest lepiej niż było w poprzednich odsłonach i za to chwała autorom. Co nie oznacza, że jest dobrze. Postaci wykonane są średnio. Ich wygląd, gestykulacja są na poziomie produkcji z zeszłego wieku i przypominają pierwsze gry z serii Atlantis. Ma to jednak swój urok, bo są niezwykle bajkowe. Cała zresztą gra, jej fabuła, dialogi, postaci, przypominają bajki sprzed kilkunastu lat. Podobnie ma się sprawa z tłami. Część lokacji jest wykonana trójwymiarowo, a część jest zwykłym płaskim tłem. Trochę to razi i przeszkadza, na szczęście po pewnym czasie przestaje się na to zwracać uwagę.
Z muzyką jest podobnie. Czasami trafiają się świetne utwory, żeby zaraz zniknąć, albo pojawić się w nieodpowiednim momencie. Rozumiem, że jak zwiedzam ciemne pomieszczenie, to mogę posłuchać czegoś mroczniejszego, ale żeby słuchać tego w środku miasta, kiedy nad głową grzeje słońce?
Co do dźwięków i głosów nie mam zastrzeżeń. Głos głównego bohatera - profesora Hunta - jest znakomity. Brzmi jak prawdziwy, flegmatyczny Anglik. Właśnie tak sobie kogoś takiego wyobrażałem.





Mamy jednak wzniesienia…



Są rzeczy, za które trzeba twórców Agona pochwalić. Współpraca z Mzone Studio zaowocowała lepszą grafiką i ciekawymi komiksowymi przerywnikami, znanymi chociażby z Powrotu na Tajemniczą Wyspę. Największe plusy należą się za zagadki. To one napędzają grę. Muszę zresztą przyznać, że są to jedne z najciekawiej zaprojektowanych zagadek w grach, z jakimi przyszło mi się zmierzyć. Niby nic nowego: tutaj otworzyć pudełko, tutaj znaleźć kod, ale całość tak wciąga, że strach przyznać. Ani się obejrzymy, a z godziny 20 zrobi nam się 2 po południu. Podobnie ma się sprawa z czasem gry. Poprzednie epizody były krótkie i dopiero po wspólnym ich wydaniu potrafiły zaspokoić oczekiwania graczy. The Lost Sword of Toledo to inna para kaloszy. Kilka godzin z życia wyjęte. Szczególnie, że niektóre łamigłówki są naprawdę wymagające. Na szczęście twórcy pomyśleli o dwustopniowym poziomie trudności i możemy w każdej chwili ustawić poziom easy. Nie wiem na ile jest to pomocne, ale w ostatniej zagadce (gra planszowa) pomaga, więc pomysł trafiony!



I upadki…



Nie zmienia to jednak faktu, że zdarzają się wpadki i to głupie. Błędów jest dalej cała masa. Jednym z nich jest gameplay. To co tak bardzo denerwowało od pierwszej części i w czwartej przysparza o ból głowy. Nigdy nie byłem fanem gier z widokiem FPP z węzłowym systemem poruszania się. Nie zmienia to faktu, że powstawały gry z podobnym rozwiązaniem, które były bardzo dobre. Choćby ostatnie odsłony Myst albo wspomniany już Powrót na Tajemniczą Wyspę. Niestety, Agon nie zalicza się do tych pozycji. Private Moon Studios preferują raczej rozwiązania stricte tradycyjne. Jeżeli chcemy się porozglądać, to musimy kliknąć myszką i przesuwać obraz. Jest to niezwykle uciążliwe. Przejścia do następnej lokacji znajdują się w ściśle wyznaczonych punktach, a największą bolączką jest już sposób zbierania przedmiotów. Niektóre da się wziąć tylko z odpowiedniego ujęcia. Jeżeli widzimy przed sobą załóżmy ciasteczko, to nie weźmiemy go od strony drzwi, tylko od strony studni, bo tak wymyślili sobie twórcy. Jest to oczywiście wymyślony przykład, ale idealnie obrazuje problemowość rozgrywki.
Innym niedociągnięciem jest brak zapamiętywania przez bohatera kluczowych danych. Oczywiście, że współczesne gry przyzwyczaiły nas do lenistwa. Nic nie musimy zapamiętywać, bo w odpowiednim momencie kod, który odnaleźliśmy w starej księdze, sam nam się pojawi, ale niewątpliwie w tym tkwi przyszłość. W Agonie zaś musimy wszystko co usłyszymy, zobaczymy, zapisać na kartce, bo profesor Hunt nic nam nie podpowie. Jest to szczególnie uciążliwe, bo większość zagadek rozwiązuje się wyszukując odpowiednie dane w książkach i notatkach postaci.
Przykład? Jedna z pierwszych zagadek jest muzyczna. Musimy rozpoznać melodię z pozytywki. Idziemy do ulicznego grajka, dajemy mu ciasteczko. W zamian usłyszymy trzy melodie. Po kilku próbach słyszymy wybrany utwór. Niestety nie uświadczymy komentarza bohatera, że to ten utwór. Podobnie później, gdy już wyszukamy go w książce z nutami, nie zostaniemy uraczeni odkryciem, że to owy utwór i że musimy na niego zwrócić uwagę. Do wszystkiego musimy dochodzić sami. Czasami wprowadza nas to w błąd, bo trzeba niekiedy chodzić po omacku i szukać nie do końca wiadomo czego. Gdyby pojawiła się podpowiedź Hunta, że to ten utwór, byłoby już o wiele prościej. Nie mówiąc, że mógłby sobie rozmyślać na głos, że warto go sprawdzić w księdze z nutami. Być może są to tylko moje ubolewania, ale jednak problem wart jest odnotowania.





Rzeczą, która mnie najbardziej wkurzyła są dialogi. Ich system jest tak denerwujący, że nieraz miałem ochotę odinstalować grę. Same dialogi są tak naiwne, że aż boli, ale nie to stanowi problem. Ma to, jak już wspomniałem, swój urok. Takiej przyjemnej bajki. Denerwuje natomiast fakt, że nie da się ich przewinąć! W grze, w której bohaterowie recytują swoje kwestie z prędkością powolnie opowiadanej historii, możliwość pomijania dialogów powinna być standardem! Nie każdy jest mistrzem szybkiego czytania, ale uwierzcie mi, że nie ma człowieka czytającego wolniej niż bohaterowie wypowiadający swoje kwestie. Szczególnie, że czasami dialogi są naprawdę długie i jedna rozmowa potrafi trwać 20 minut. Wydłuża to czas gry, a jednocześnie sprawia, że Agon jest po prostu przegadany.



Zagrasz ze mną?



Czwarta część Agona nie jest idealna. To typowy średniak, który ma szansę się rozwijać. Jego twórcy robią niesamowite postępy i to widać gołym okiem. Nie powiem żebym stał się nagle fanem tej przygodówki, bo co roku wychodzi przynajmniej kilka pozycji lepszych od Agona, ale jedno nastraja optymistycznie: każda kolejna część może być jeszcze lepsza. Jeśli tylko zostaną wyeliminowane błędy ze sterowaniem i brakiem możliwości przewijania dialogów, to gra może być naprawdę dobra. A w takim tempie, w jakim rozwija się Agon, może to stać się już niedługo. Może przy piątym albo szóstym epizodzie? Kto wie! Warto trzymać rękę na pulsie i obserwować Agona uważniej. Dlaczego więc daję tę samą ocenę co poprzednim częściom? Tamte zostały wydane po 10 zł, co jednocześnie o te pół oczka podniosło ocenę. Tutaj natomiast mamy już pełnoprawną przygodówkę za odpowiednią cenę 50 zł. Jeżeli jednak jesteście fanami spokojnej rozrywki, gdzie nie liczy się ratowanie świata, a rozwiązywanie ciekawych zagadek, to spróbujcie. Agon dostarczy wam tego aż nadto!











6,5 PLUSY:

spokojna, urokliwa rozgrywka
+ ciekawe zagadki
+ głosy postaci
MINUSY:

nierówna grafika
- sposób sterowania
- dialogi!


autor: mertruve