The Curse of Monkey Island - recenzja

Dodane przez qbrex dnia 10.04.2006 00:17

Są czasem takie dni, że tęsknię do niektórych przygodówek, w które grałem w przeszłości i które bardzo polubiłem. Pamiętam każdą chwilę spędzoną nad taką grą, każdy jej zakątek, pamiętam z niej dosłownie wszystko, od pierwszego filmiku do ostatniego. Takiego uczucia doznaję właśnie przy COMI. Kiedyś, już dawno temu, miałem przyjemność grać w tę grę. Pamiętam, że wciągnęła mnie ona wówczas bardzo. Gdy już mogłem usiąść do komputera - robiłem to, a przerywałem tylko, żeby położyć się spać. Wbrew jednak przysłowiu "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" tuż po ukończeniu przeze mnie gry, jedna z jej płyt zepsuła się. Była to dla mnie prawdziwa tragedia, gdy pewnego dnia odkryłem tę usterkę i musiałem wyrzucić nośnik. Moja tęsknota do tej gry powiększała się i rosła w siłę z roku na rok. Coraz mniej przygodówek dawało mi uciechę, ponieważ cały czas przypominałem sobie COMI. Myślałem, że już nigdy nie odzyskam swojego sssskarbu :). Ostatnio jednak nadarzyła się okazja, aby znów poczuć się młodo :) i aby znów poczuć to coś, co sprawiało, że przez wiele tygodni nie mogłem oderwać się od tej gry i przez tak długi czas o niej nie zapomniałem. Szybko włączyłem COMI i moim oczom ukazało się menu, w którym mogłem wybrać, czy chcę przejść grę w łatwiejszy, czy trudniejszy sposób. Zaznaczyłem tę pierwszą opcję (szczerze przyznam, że nie chciało mi się przechodzić na trudniejszym poziomie) i po chwili ładowania mogłem już zobaczyć intro, a po nim rozpoczęła się właściwa gra. To co zobaczyłem i usłyszałem przeczytasz w tej recenzji.

Dwa miesiące temu w AZ 57 ukazała się (moja zresztą) recenzja The Secret Of Monkey Island, pierwszej części serii Monkey Island. Jeśli ją czytaliście, to możliwe, że pamiętacie, iż tamta gra pojawiła się na sklepowych półkach w roku 1990 i stała się wielkim hitem. Ekipa LucasArts postanowiła więc zrobić jej sequel i już w 1991 roku pojawiła się gra o podtytule LeChuck's Revenge. Ona także odniosła niemały sukces i sprzedała się świetnie. Później zaległa cisza, w LucasArts'ie kilka osób przybyło, a kilka odeszło, a między nimi był także Ron Gilbert, który w niewyjaśnionych okolicznościach postanowił zerwać z firmą Lucas'a. Tymczasem w przygodówkach zaszło wiele zmian dla tego gatunku bardzo ważnych. Przede wszystkim w "obieg" wszedł system Point&Click, który zastąpił używany wówczas SCUMM. Poprawiła się również grafika w grach. Nie wszystkie zmiany były jednak dobre dla przygodówek. Gatunek ten zaczął powoli schodzić na boczny tor, a na rynku zaczęły pokazywać się pierwsze DOOM'y, QUAKE'i itd. Już wkrótce potem ludzie zrozumieli, że wolą pobiegać i postrzelać, niż trudzić się nad nudnymi i często trudnymi zagadkami. Na razie jednak, w roku 1997, przygodówki jako tako się jeszcze trzymały. W tym właśnie czasie, po 6 latach od premiery ostatniej części, na światło dzienne wyszła kolejna gra z tej serii - Curse of Monkey Island. To by było na tyle historii, teraz przejdźmy do gry.

Fabuła COMI bardzo mocno nawiązuje do poprzednich części. Naszego bohatera spotykamy na otwartym morzu, gdy zapisuje słowa w swoim pamiętniku. Są to słowa zresztą bardzo smutne. Pisze o tym, jak bardzo kocha Elein i że nie ma co jeść ani pić, płakać się chce gdy się to słyszy. W pewnym jednak momencie Guybrush dopływa do wyspy Lucre i widzi bitwę morską. Okazuje się, że to LeChuck zaatakował wyspę, a w obronie jej stanęła, nie kto inny tylko Elein Marley, ukochana Guybrush'a. Okazuje się bowiem, że i na Lucre Island Elein jest gubernatorem. Guybrusha zauważa jednak LeChuck i postanawia go porwać. Wyławia więc go z wody i zamyka w jednym z pomieszczeń z armatami. Właśnie od tego momentu rozpoczynamy interakcję ze światem gry. Wkrótce potem nasz bohater uwalnia się z pomieszczenia (z pomocą gracza) i w tym samym momencie oglądamy cutscenke na której ginie LeChuck, a my dostajemy się do pomieszczenia pełnego skarbów. Tam właśnie pan Treepwood odnajduje pierścień, dokoła którego będzie się kręcić cała późniejsza fabuła. Guybrush, po uratowaniu się ze statku, ląduje na brzegu Lucre Island i spotka się z Elein. Tam dochodzi do czegoś bardzo wzruszającego, przez chwilę może się wydawać, że to jakaś brazylijska telenowela - otóż nasz bohater oświadcza się swojej damie, a jako pierścionka zaręczynowego używa tego, który znalazł na statku LeChucka. Nie wie jednak, że nie jest to zwykły pierścień. To, co Guybrush zakłada Elein na palec, to zaczarowany diament, który zamienia ukochaną bohatera w złotą statuę. Jednak to nie wszystkie złe doświadczenia, które spotykają Guybrusha na początku COMI. Wkrótce potem Elein zostaje porwana przez piratów, a Guybrush dowiaduje się, że aby ją uratować, musi popłynąć do miejsca gdzie spotka go śmierć. Nie jest raczej przyjemnie umierać i pirat nie kwapi się aby tam podróżować, ale cóż, miłość nade wszystko. Tak w skrócie przedstawia się fabuła Curse of Monkey Island. Możliwe, że nie wydaje się Wam ona atrakcyjna. Ot, taka słaba gierka, w której to "hero" ratuje swoją panią z opresji. Nic bardziej mylnego. Ci, którzy znają serię Monkey Island (jeśli Ty jej nie znasz to należysz do nielicznych), wiedzą, że wszystko to okraszone jest naprawdę dużą ilością humoru, o którym zresztą za chwilę. Napisałem, że COMI mocno nawiązuje do poprzednich części. Spotykamy tu wiele postaci z poprzednich "monkey islandów"; nie licząc Elein, bo to oczywiste, że pojawiła się w tej grze, są to: Wally, Stan (którego znajdujemy w trumnie zabitej gwoździami, ci, którzy grali w poprzednią część gry wiedzą, jak się tam znalazł), ludojady-wegetarianie i oczywiście LeChuck, bez którego nie mogła by się obejść żadna część tej gry. W COMI spotkamy również wiele nowych, barwnych postaci, a między nimi - Kapitana Blondebearda'a, który zabójczo boi się El Diablo - diabelskiego koguta, który ponoć nawiedzał te okolice i zabierał kury. W COMI zwiedzisz także, drogi czytelniku, wiele lokacji. Nie liczyłem ich dokładnie, ale 4 wyspy oraz pokłady różnych statków to wcale nie mało. Gra nie ma zbyt wygórowanego poziomu zagadek, co nie oznacza, że czasem rozwiązania ich nie są absurdalne, wręcz przeciwnie. Wystrzelenie kościotrupa w powietrze, czy celowe wylanie oleju do pieczenia na plecy opalającego się człowieka, który ma wytatuowaną mapę, tylko po to, aby oderwać naskórek wraz z tatuażem, to tylko niektóre z nich. W tej części znów można także walczyć na szable, w ten wyjątkowy, "monkey islandowy" sposób. Ta gra nie jest jednak idealna pod każdym względem. Ma jedną wadę - po jakiego grzyba wstawiano do niej element zręcznościowy, wprawdzie jest on mały i polega na walce morskiej, ale można by go pominąć, nie sądzicie?

Chciałbym humorowi w COMI pozostawić specjalnie jeden akapit. Jest to w serii Monkey Island rzecz tak ważna, że nie można jej pominąć lub wspomnieć o niej w jednym zdaniu. W COMI humor stoi na tak wysokim poziomie, że trzeba mu się przyjrzeć z bliska i pozostawić trochę miejsca. A więc, jak napisałem, seria Monkey Island nie istniałaby bez humoru, jest to prawda. Niewielu raczej przyciągnęłaby gra z poważną fabułą, opowiadającą o piracie, który ratuje swoją dziewczynę, a przeszkadza mu w tym duch pirata. Powiedzcie mi, czy przyciągnęłaby Was gra z taką fabułą, bo mnie raczej nie. Przeszedłbym obok, nawet na nią nie patrząc. Dlatego twórcy COMI wyszli z założenia, że śmiech czyni cuda i mieli rację. Na pewno, gdy opisałbym jakiś żart wcale nie wydałby się on śmieszny, bo w końcu lepiej zobaczyć niż przeczytać, ale gruby pirat w spódniczce grający Julię na przedstawieniu "Romeo i Julia" to "chleb powszedni" w tej grze, lub chociażby zażartowanie sobie z Sierry i wstawienie napisów końcowych po tym, gdy to niby Guybrush umarł, a w tle słyszymy jego krzyki, brzmiące mniej więcej tak "Przecież w tej grze się nie umiera!", czy wiele, wiele innych i jeszcze śmieszniejszych żartów i żarcików.

Jak już napisałem we wstępie, w latach gdy powstawała gra, dzięki posunięciu się techniki naprzód, znacznie ulepszono grafikę w grach komputerowych. Zaczęły one wyglądać jak kreskówki. Z tego właśnie skorzystali twórcy COMI i stworzyli grę z piękną, oszołamiającą grafiką. Wszystkie tła tutaj są malowane ręcznie i trzymają bardzo wysoki poziom. Gdy widzi się karaibskie wyspy pełne kolorów, od razu robi się przyjemniej. Od tego nie odstają również postacie, które są świetnie narysowane i animowane. Powiem więcej, są one mniej podobne do ludzi, niż w poprzednich częściach. W tamtych grach czasem można było oglądać twarze bohaterów na "zbliżeniu", wprawdzie były one bardzo rozpikselowane, ale rysownicy starali się jakby nadać im najwięcej ludzkich cech, natomiast w COMI wszyscy bohaterowie są podobni do postaci z Luney Tunes (oczywiście stylem rysowania a nie wyglądem). Poza tym Guybrush stracił brodę i znów zaczął chodzić w swoim białym ubraniu z pierwszej części gry. A wszystko to wyświetlane w świetnej (jak na tamte lata) rozdzielczości 640x480. O ile grafika podczas gry jest bardzo podobna do tej z kreskówek, o tyle cutscenki mogłyby być puszczane w telewizji jako seria filmów animowanych "O piracie imieniem Guybrush". Są one tak świetnie narysowane i wyreżyserowane, że trudno się od nich oderwać. Jedyne, co mi się nie podoba, to inwentarz, a dokładniej mniejsza liczba kolorów podczas jego wyświetlania, w porównaniu do samej gry, ale może to tylko złudzenie? Nawet jeśli tak jest - to naprawdę nie warto na to zwracać uwagi.

Ze względu na ten sam rozwój techniki, dzięki któremu można oglądać grę w lepszej szacie graficznej i dźwięki poszły naprzód, dzięki temu grę już nie tylko się widzi, ale także słyszy. O ile we wcześniejszych częściach Monkey Island tekst nie był wypowiadany przez bohaterów, o tyle teraz można go również usłyszeć. Co tu dużo mówić - głosy postaci są świetne. Wreszcie słychać Guybrusha i okazuje się, że ten głos pasuje do niego idealnie, a to za sprawą Dominika Armanto, który idealnie wczuł się w rolę młodego pirata. Dzięki temu wydaje się, jakby Guybrush zawsze mówił takim głosem i trudno sobie wyobrazić, żeby mógł mówić innym. Oczywiście głosy innych bohaterów też są świetne. Szczególnie przypadł mi do gustu głos Murey'a (gadającej czaszki) i Elein. Muzyka bardzo pasuje do otoczki gry, takie karaibskie klimaty, w dodatku zmienia się w zależności od tego, w jakiej nasz bohater znajduje się sytuacji. COMI dużo zyskało dzięki tak świetnym głosom i muzyce, gra pod tym względem naprawdę miło zaskakuje. Widać, że ekipa odpowiadająca za to sprawiła się po mistrzowsku.

Mam przyjemność oświadczyć, że ta gra w końcu została wydana w Polsce (jej poprzedniczki nie ukazały się u nas). Premiera miała miejsce w 1998 roku i gra kosztowała wtedy 79 zł. Była to wersja w pełni angielska, a jej wydawcą była firma LEM. Możliwe, że zapytacie się, ile gra kosztuje teraz? Odpowiedź jest prosta - 79 zł. Sprawdzałem na stronie LEM-u i wygląda na to, że nie aktualizowano witryny COMI od paru ładnych lat. Widnieje tam także napis "Chwilowo brak". Nie wiem, co mają oni na myśli przez "chwilowo", ale wydaje mi się, że powinno tam pisać "Na wieki wieków brak". Cóż, trochę nie rozumiem polityki niektórych polskich wydawców, ale jak czytam coś takiego, to chce mi się rzucić klawiaturą o ścianę, naprawdę. Gra przez to jest dostępna jedynie na aukcjach, a i tam nie ma jej często. Jeśli jednak ją "upolujecie", a nie znacie angielskiego, to musicie się uzbroić w cierpliwość i w dobry słownik, bo bez tego ani rusz, ponieważ aby zrozumieć jako tako humor w grze, musicie znać angielski na co najmniej średnio-zaawansowanym poziomie. Nie bądźcie jednak źli na wydawców o to, że nie zlokalizowali gry. Już wyobrażam sobie Guybrusha, który mówi głosem jakiegoś polskiego aktora, byłaby to tragedia.

No i co tu mam na zakończenie Wam napisać? Może to, że COMI jest grą świetną? Nie, "świetna" to za mało powiedziane, pasuje raczej "COMI jest grą prawie genialną", a ocena 10 moim zdaniem nie wystarczy. Dlatego tej grze nie wystawiam oceny, bo według mnie ta gra nie mieści się w żadnej skali. Możecie się ze mną nie zgodzić, ale COMI jest trochę lepsza od swoich poprzedniczek i nie chodzi mi tu o grafikę, czy o dźwięki, bo to jest oczywiste, a raczej o grywalność. Polecam Wam serdecznie i z całego serca COMI, bo moim zdaniem jest to jedna z najlepszych gier przygodowych z tych, które dotąd ukazały się na rynku, a jest ich naprawdę wiele. I pamiętajcie, MONKEYS ARE WATCHING...

10 PLUSY:
jedna z najlepszych gier przygodowych
MINUSY:
BRAK!

autor: qbrex

AZ59-60
   

Komentarze


Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
   

Dodaj komentarz


Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
   

Oceny


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?