Czasami zdarza się, że jeden produkt jest tak zwanym „gwoździem do trumny” autorów. Może nie idealnym, ale jednak trafnym przykładem jest Still Life, który pomimo dobrych recenzji i przychylności graczy stał się początkiem końca Microids – na szczęście, jak wiadomo, firmie udało się reaktywować i uciec z objęć Ubisoftu. Drugim, ważniejszym przykładem jest trzecia część Simona: Simon the Sorcerer 3D.
Słów kilka na zachętę...
Szymek Czarodziej, tytuł pod którym znamy trzecią odsłonę przygód nastoletniego czarodzieja, okazał się kompletną klapą. Nic dziwnego, gra miała zostać wydana już w roku 1999, co może uratowałoby ją od niechybnej śmierci i totalnego zbezczeszczenia tak dobrej serii. Niestety projekt został zawieszony i kiedy po trzech latach postanowiono wreszcie grę wydać, okazało się, że silnik graficzny jest przestarzały, fabuła kiepska, a o grywalności lepiej nie wspominać. A przecież nie zawsze tak było. Spójrzmy trochę w przeszłość…
Powrót do przeszłości...
Rok 1993 był dla fanów przygodówek rokiem wyjątkowo dobrym. To właśnie wtedy powstało wiele tytułów stających się później całkiem niezłymi, a w niektórych przypadkach nawet genialnymi, seriami. Można wymieniać i wymieniać, ale warto wspomnieć chociaż o pierwszym Gabriel Knightcie, Samie i Maxie (długo przyszło nam czekać na kontynuację) czy Myście. Znane tytuły, co? A nadmienić jeszcze można Tajemnicę Statuetki (polska produkcja!), Larry’ego 6, czy Day of the Tentacle. W ten piękny okres wpisuje się Simon the Sorcerer – gra, która nie wyróżniła się niczym oprócz niepoprawnego humoru (w tamtych czasach było to jednak popularne), a jednak pomimo tego zdobyła całkiem sporą rzeszę fanów.
Adventure Soft, firma która dotychczas robiła mało znane gry-horrory postanowiła zająć się przygodówkami i co najlepsze – udało się! Szymuś zdobył rozgłos, a firma mogła skupić się na części drugiej. Nastał rok 1995 i powstał Simon the Sorcerer 2. Gra była trochę ładniejsza, dłuższa, miała w sobie więcej dziwacznego humoru i ogólnie była… bo nic więcej o niej napisać nie można. Nie można się jednak temu dziwić. Wszak są to lata Discworlda, Gabriel Knighta 2 czy Full Throttle’a. Na horyzoncie zaś czekał Discworld 2, kolorowy Ace Ventura, świetny Broken Sword, nieźle przyjęty Bud Tucker czy kultowy Neverhood. Pomimo tego czarodziej trzymał się dzielnie i miał swoich zagorzałych fanów. Aż do czasu…
Przyszedł rok 1999 i miał się pojawić Simon the Sorcerer 3D. Nowa, rewelacyjna, do tego trójwymiarowa, grafika miała sprawić, że patrzałki graczy wyskoczą z orbit, a szczękę będzie trzeba zbierać z podłogi. Zapowiedzi były szumne, ale jak się okazało, niepotrzebne. Gry nie wydano, projekt zawieszono. Na trzy lata! Dopiero w 2002 r. świat ujrzał nowego Szymka. I szybko o nim zapomniał. Fani woleli pamiętać dwie poprzednie części, mając w tym sporo racji, w trzeciego Simona nie dało się grać! Dziwaczne sterowanie, odstraszająca grafika i wszystko inne sprawiło, że Adventure Soft stracił zaufanie graczy, a szkoda. Firma popadła w niebyt, mając na koncie serię gier o Simonie Czarodzieju (w tym wariacje pokroju Pinballa i Puzzle Packa) oraz niezłe Feeble Files znane u nas jako Flojd (dobra gra, zniszczona przez fatalne polskie tłumaczenie). Simon odszedł w niepamięć, aż do roku 2007!
Nowy Simon!
Co prawda grę zapowiadano już wcześniej, ale liczy się data wydania i dzień, w którym można wreszcie w produkt zagrać. Tym razem Simon the Sorcerer 4 powstał dzięki staraniom niemieckiej firmy Silver Style Entertainment (notabene znanej dotychczas dzięki grom RPG, np.: Gorasul, The Last Day of Gaia) oraz wydawcy RTL. Autorzy mieli olbrzymie chęci, starając się wskrzesić serię i sprawić, by odzyskała dawny blask. Żeby nie trzymać w niepewności dodam szybko, że im się udało! Udało się stworzyć całkiem niezłą gierkę przygodową i udało się sprawić, że seria Simon the Sorcerer nie musi się wstydzić, a wręcz powinna się cieszyć ze swojej trzeciej odsłony, bo przynajmniej można na tym oprzeć niezłe skecze i czerpać do woli przy wymyślaniu niezbyt skomplikowanej fabuły. Niewątpliwie im się udało, tyle że, w moim przekonaniu, połowicznie.

Obiecanki...
Simon the Sorcerer 4 według zapowiedzi twórców, a nawet licznych opisów na różnych wersjach pudełek, ma powracać do korzeni serii i bezwstydnie wkraczać na salony zajmowane przez Syberię, Najdłuższą Podróż i kilka innych „kultowych” pozycji. I tutaj pojawia się zasadniczy problem. Co ma oznaczać ów „powrót do korzeni”? Simon nigdy nie był grą kultową, a jedynie bardzo ciekawą i nietuzinkową wariacją na temat popularnych powieści fantasy z domieszką współczesnego humoru. Postać nastolatka, bo nadmienić trzeba, że bohaterem był nastoletni chłopak, który przypadkowo stał się czarodziejem, dawał pole do popisu przy licznych niewybrednych żartach. Czasami opierających się o komedię absurdu, a czasami zahaczającą o granice dobrego smaku. Tymże też jest nowy Simon, ale na szczęście jest także czymś więcej.
Ratując Magiczne Królestwo...
Historia opowiedziana w nowej części przygód czarodzieja nie jest niczym nowym, wręcz jest powieleniem schematu znanego z poprzednich części. Otóż nasz bohater siedzi sobie spokojnie w pokoju i ogląda telewizję z bratem. Jak to zwykle robi kochające się rodzeństwo – kłócą się wzajemnie o pilota. Simon jest starszy, więc i silniejszy dlatego… obrywa po głowie. Będąc zamroczonym przeżywa wizję, w której wnuczka Calypso prosi go o pomoc. Cóż w takim przypadku możemy zrobić jako nastoletni bohaterowie? Wyruszamy raz jeszcze do Magicznego Królestwa i próbujemy je uratować! Na miejscu jednak spotykamy Alix i dowiadujemy się, że ona wcale nas nie wzywała. Co gorsza – zrywa z nami! Wychwyciliście haczyk? Od kiedy to z nią chodziliśmy? No właśnie! Wyruszamy więc w podróż, żeby dowiedzieć się o co tak właściwie chodzi.
Gładki Simon...
O jakie "więcej" mi chodziło przy wspominaniu czym jest nowy Simon the Sorcerer? Chodziło mi o ciekawie wystylizowaną baśń. Zasługą tego jest naprawdę ładna, kolorowa grafika. Mamy do czynienia z pełnym 3D, ale beż żadnych dziwacznych systemów sterowania – twórcy zafundowali nam powrót do klasycznego point’n’click. Sprawdza się to znakomicie, a i grafika mimo, że w pełni trójwymiarowa, zbliżona jest raczej do wzorców w postaci pierwszych części Szymka. Do wyglądu gry nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń. Lokacje są bardzo ciekawe, wszystkie stare miejsca przedstawione na nowo zachwycają. Wszystkie budynki, drzewka, deski, mosty i inne elementy krajobrazu czy architektury są wykonane ślicznie i bardzo bajkowo. Podobnie ma się sprawa z postaciami. Właśnie tak wyobrażałem je sobie w pełnym trójwymiarze, oczywiście bez żadnych rażących oko pikseli i innych kanciastości. Precz kwadratowy Szymku, witaj gładki Simonie! Z minusów odnotowałem tylko dwa potknięcia. Mianowicie mimikę twarzy i ruchy. Oczy postaci i twarze są tak ładne, że niezależnie od wypowiadanej kwestii wyglądają bardzo sztucznie. Niby się ruszają, niby próbują zmieniać nastrój, ale tak naprawdę są to tylko i wyłącznie pozory. To coś jakbyśmy przyglądali się pięknym twarzom lalek. Gdzie ekspresja? Gdzie uczucia? Ruchy również nie są wykonane najlepiej. Postacie poruszają się sztywno, a już bieg Simona potrafi rozśmieszyć niejednego.

Średniowieczne brzdąknięcia...
Z muzyką również na pierwszy rzut ucha jest dobrze. Słyszymy pasujące do otoczenia klimatyczne dźwięki i całkiem ciekawe utwory, przypominające średniowieczne ballady. Problem jest w zasadzie tylko jeden: muzyka po pół godziny staje się monotonna, a kolejne utwory właściwie niczym nie różnią się od poprzednich. Trochę inna sprawa jest z głosami. Te od początku mi się nie podobały. W polskiej wersji dostaniemy tłumaczenie kinowe, więc z głośników straszyć nas będzie angielski. Do tego angielski bez cienia intonacji, uczucia, refleksji, można by tak wymieniać w kółko. Głosy niby dobrane dobrze, porażają swoją sztucznością. Wściekła Alix równie dobrze mogłaby zaprosić nas do kina i zrobiłaby to tym samym tonem. Nie mówiąc, że każda przerwa dialogowa jest odpowiednio zaakcentowana pauzą i dzięki temu wydaje nam się, że kwestie czytał komputerowy lektor, a nie żywy aktor. Autorzy nie pokusili się o płynniejsze przejścia pomiędzy kwestiami, a szkoda.
MacGyver w kapeluszu?
Największymi atutami nowego Simona są niezwykle prosty i intuicyjny interfejs oraz system zagadek. Właściwie to samych zagadek za bardzo nie ma, bo wszystko polega tylko i wyłącznie na odpowiednim łączeniu czy używaniu przedmiotów. Pomimo tego jednak dostajemy bardzo ciekawą opcję – dziennik. Dzięki temu dowiemy się od Simona co mamy zrobić, a gdybyśmy na jakimś problemie utknęli, to możemy kliknąć na gwiazdkę i dostaniemy podpowiedź w postaci uzupełnienia wpisu do dziennika. Mamy trójstopniowy system podpowiedzi, a na końcu zagadka praktycznie jest opisana krok po kroku. Wszystko jednak zostało zrobione w niezwykle zabawny sposób, bo opisane tak, jakby to naprawdę robił nastolatek. Mamy więc liczne wtrącenia, komentarze i zabawne opisy. Sprawę ułatwia również fakt, że zagadki zostały podzielone na guesty i zawsze wiemy, co po kolei mamy robić. Oczywiście możliwe jest wykonanie najpierw późniejszego zadania, a potem wcześniejszego – zostanie to i tak skrzętnie odnotowane w „zadaniach ukończonych”.

Humor 15-latków...
Znakiem rozpoznawczym serii zawsze był niewybredny humor. Czasami zdarzały się niezłe skecze i ciekawe sytuacje, ale jednak zazwyczaj były to "niskolotne" kawały, w których główny bohater naśmiewał się z innych. Nie powiem żeby to nie śmieszyło, bo i owszem śmieszyło. W końcu bohaterem był zadufany w sobie amerykański nastolatek, który uważał się za najmądrzejszego i najlepszego. Nie inaczej jest i w czwartej odsłonie Simona. Oprócz głupkowatych komentarzy, złośliwych docinek i wtrąceń typu: „ale on głupi”, dostajemy coś ciekawszego. Chodzi mi o łamanie konwencji i parodię znanych motywów występujących w bajkach, czy po prostu przekręcanie samych historii znanych już nam baśni. Przykłady? Wilk pijak, który boi się Czerwonego Kapturka, duch, który nie potrafi straszyć, bogacz, którego zniszczyły podatki. Spotkamy też liczne zaczerpnięcia z mitologii greckiej. Nadaje to grze smaczku i niepowtarzalnego klimatu. Potęgują go również dwa zdarzenia, które mnie osobiście zachwyciły. Pierwszym jest pojawienie się drugiego Simona, który ma zupełnie inny charakter od naszego bohatera. Zderzenie dwóch identycznych bohaterów z całkowicie odmiennym wzorcem zachowań jest pomysłem bardzo ciekawym! Dodać należy, że niejeden raz zostanie wspomniane, że ów drugi Simon jest tym, który występował w części trzeciej! Tak, tak! Autorzy naśmiewają się co chwilę z trzeciej części przygód. Właśnie to obrócenie czarnej owcy rodziny w dowcip jest najlepszym elementem gry. Po co się wstydzić nieudanej trójki skoro można na jej słabości oprzeć humor kolejnej części? Za to autorom należy się wielki plus.
Bye, bye Simon 3D!!!
Jak podsumować czwartego Simona? Nie mamy już do czynienia z Szymkiem Czarodziejem, a Simonem – to chyba będą najlepsze słowa na zachętę, szkoda tylko, że zrozumiałe dla nas, Polaków. Dlatego dodam, że pomimo kilku wpadek, niezbyt oryginalnego scenariusza i drewnianych ruchów postaci, Simon 4 jest grą, która garściami czerpie z poprzednich części, jednocześnie odświeżając całą serię. Nie jest to nic oryginalnego, natomiast nikt nie powinien z tego powodu marudzić. Właśnie tego potrzeba było po latach Simonowi. Myślę, że należało się to również Adventure Soft. To co im się nie udało przy premierze Simona 3D, naprawili koledzy po fachu. Polecam!
7 | PLUSY: grafika + muzyka + humor + wszystko to, co najlepsze w serii |
MINUSY: kiepska animacja postaci - niezbyt oryginalny scenariusz |
Oceny cząstkowe: Grywalność - 7.5, Grafika - 8, Dźwięk - 7
autor: mertruve
dnia 24.01.2008 00:52
dnia 24.01.2008 12:41
dnia 24.01.2008 20:28
dnia 24.01.2008 21:12
dnia 04.09.2008 16:15