Dzisiaj mam zamiar zająć się jednym z moich ulubionych filmów. Filmem, który parę lat temu wbił mnie w fotel i do tej pory nie mogę się z niego wyczołgać. Mowa tu o Predatorze (1987) w reżyserii Johna McTiernana według scenariusza braci Thomas.
Oddział komandosów zostaje wysłany do południowo-amerykańskiej dżungli w celu odbicia zakładników. Grupie zaprawionych w bojach zabijaków przewodzi Dutch (Arnold Schwarzeneger). Wkrótce się jednak okazuje, że cele misji są inne, niż się na początku wydawało, a w dżungli czai się coś, co bardzo chce upolować oddział Dutcha.... Predator. Rozpoczyna się polowanie.
No właśnie. Któż nie zna tego filmu, klasyki wśród thrillerów science fiction? Predator jest postacią tak samo kultową, jak Obcy, czy Terminator. I słusznie. Bo film naprawdę sobie na to zasłużył. Trzyma w napięciu, wgniata w fotel. No i kipi akcją.
Cała afera może zaczyna się standardowo, jak w sławnym już Rambo. Komandosi i ich misja. Mogłoby się wydawać, że typowe kino akcji..... Ale tak gdzieś w połowie rozpoczyna się walka o przetrwanie. Naszym bohaterom depcze po piętach stwór z kosmosu, który wcale nie ma zamiaru ustąpić. Doskonale wyszkoleni komandosi wykazali, że są twardzi... Dlatego stali się jego celem.
A warto zauważyć, że nasi bohaterowie nie są tak płaskimi postaciami, jak inni "twardziele" z tego typu produkcji. Mamy tu Dutcha, przywódcę, który czuje się odpowiedzialny za swych podwładnych i stara się dawać im przykład. Równocześnie zaś.... jest dość ludzki. Przeraża go potwór czający się gdzieś pośród zarośli, wie, że tym razem może nie przeżyć. Dla Arnolda ta rola była zapewne miłą odmianą po całej rzeszy nadludzi, w których przez te lata się wcielał. Mamy tu Maca (Bill Duke I), czarnoskórego zabijakę, lubiącego sobie jednak czasami pośpiewać ładne piosenki :D i jego druha Blaina (Jesse Ventura) - ciągle żującego tytoń faceta w kowbojskim kapeluszu, który może by i miał poczciwe oblicze, gdyby nie jego nieodłączny Minigun. Billy (Sony Landham) to indiański zwiadowca, który posiada tajemniczą zdolność do wyczuwania kryjącego się zła - i to on jako pierwszy zdaje sobie sprawę, że jego grupa ma przerąbane. Do historii przeszedł też jego charakterystyczny, donośny śmiech - naprawdę warto posłuchać! Najmłodszy w grupie Poncho (Richard Chaves) to typowy młody żołnierz - stara się wykonywać polecenia przełożonych z precyzją, jest zdyscyplinowany, a poza tym cichy i spokojny. Najsłabiej na tle grupy wypada Hawkins (Shane Black), który na okrągło opowiada sprośne historyjki. Moim zdaniem w ogóle nie pasuje na komandosa - chudy i cherlawy, chyba dlatego został technikiem łącznościowcem :) Do grupy dołącza także Dillon (Carl Weathers), kompan Dutcha z Wietnamu, jak się później okazuje agent CIA. Nie zjednuje sobie Maca - to się jednak później zmieni, gdy Dillon stanie sam naprzeciwko Predatora. Z obozu najemników odbijają też Annę, miejscową dziewczynę, która opowiada im historię o niewidzialnym myśliwym, który co roku przybywa, by polować na najsilniejszych mężczyzn. "Znajdujemy ich obdartych ze skóry..... Albo gorzej".
Dobrze odegrane postacie sprawiają, że przywiązujemy się do grupki komandosów i gdy któryś z nich pada ofiarą Predatora, odczuwamy autentyczny żal.... Ale właśnie, Predator, można powiedzieć kolejny główny bohater filmu. Tak, jak Obcy jest przybyszem z kosmosu, i tak, jak on jest po prostu genialny! Jego postać nieprzerwanie od 20 lat fascynuje, budzi podziw i strach. Przez prawie cały film nie widzimy myśliwego - śledzi on Dutcha i jego grupę, a kamera pokazuje tylko widok z jego oczu (które rejestrują ciepło ludzkiego ciała), co potęguje napięcie i wprowadza nastrój grozy. Jednakże z minuty na minutę coraz więcej o nim wiemy - słyszymy dziwne odgłosy, jakie wydaje, widzimy trupy biedaków, którzy mieli nieszczęście go spotkać, a po pierwszym spotkaniu z grupą Dutcha wiemy tylko, że jest niewidzialny i posiada ostre pazury na nadgarstkach, którymi rozrywa swe ofiary. Potem jednakże zaczyna on używać także swego kultowego, miotającego plazmę działka naramiennego. Swoją drogą, efekt niewidzialności i plazma wyglądają bardzo sugestywnie - goście od efektów specjalnych wykonali kawał dobrej roboty. A dla amatorów mocniejszych, akustycznych wrażeń, panowie dźwiękowcy zaserwowali niezwykły ryk Predatora - to trzeba posłuchać z podkręconymi na full basami! Kiedy w końcu łowca zrzuca swój kamuflaż, okazuje się, że zasłania swą twarz maską. Widzowie, którzy chcieliby ujrzeć jego "przepiękną" gębę (Leonardo Di Carpio się chowa! :D ) muszą poczekać do samego końca filmu.
Co prawda scenariusz może nie zachwyca i powiela schematy z Obcego (grupa ludzi na "ograniczonym" terenie, nękana przez nieuchwytnego potwora z nieznanej galaktyki, walczy o życie, choć i tak na końcu zostanie jeden, góra dwóch), to jednak spełnia swe zadanie. Wraz z każdym kolejnym zabitym komandosem napięcie wzrasta, a widz tylko marzy o tym, by w końcu zobaczyć zabójcę w całej okazałości. Najlepsze sceny z filmu? Mam dwie ulubione. Pierwsza, gdy Marines karczują swymi karabinami pół dżungli. Po prostu genialna scena! Druga, to sama końcówka - gdy ranny Predator uruchamiając autodestrukcję śmieje się głosem Billy'ego - aż ciarki po plecach chodzą!
Na osobne omówienie zasługuje muzyka Alana Silvestri - podniosła, trzymająca w napięciu, budująca nastrój.... Po prostu genialne dzieło! Według mnie soundtrack z Predatora bije na głowę ten z Aliena..... Alan Silvestri jest genialnym kompozytorem, a muzyka z tego filmu jest chyba dziełem jego życia.
Minusy.... No cóż.... Ten film nie uraczy nas jakimiś głębokimi, filozoficznymi rozważaniami. Po jego obejrzeniu nasze życie się nie zmieni. Ale gwarantuję Wam - te 103 minuty, jakie spędzicie, oglądając ten film, nie będą stracone!
Gorąco polecam!
Autor: Black Predator