Lure of the Temptress - recenzja

Dodane przez Black Predator dnia 08.05.2006 16:19

Kiedy piszę te słowa, za oknem szaleje burza śnieżna, jest zimno, ciemno i ogólnie nędznie. Takie okoliczności przyrody nastrajają do refleksji (przynajmniej mnie). I nachodzi mnie myśl, że jednak “stare dobre czasy” były lepsze od dnia dzisiejszego. “Kolejny maruda się znalazł” pewnie pomyślicie. Ale zastanówmy się, czy kiedyś nie było jednak ciekawiej? Pogoda była normalniejsza, stare płyty Kultu jakoś bardziej mnie porywają niż ich najnowsze produkcje, no i gry były ciekawsze. Był Baldur's Gate, Fallout, Planescape Torment i całe morze przygodówek, których fabuła była przemyślana i naprawdę wciągająca. A teraz co? Komercha straszliwa. Producenci skupiają się tylko na stworzeniu jak najładniejszej grafiki, która przyciągnęłaby konsumentów. Dopieszczanie grafiki trwa tak długo, że brakuje czasu na przemyślenie scenariusza i dlatego dostajemy nędzne produkcje. Idę sobie do sklepu, by kupić jakąś fajną przygodówkę, rozglądam się wokół i...... co? Wychodzę. Po prostu wolę te starsze, mające w sobie to “coś”, produkcje, takie jak Lure of the Temptress.......

Z Lure of the Temptress (po polsku Czar Kusicielki lub Czar Uwodzicielki, lub Urok Uwodzicielki – ciekawy tytuł, jednakże, wbrew pozorom, nie jest to żaden erotyk :D ) zetknąłem się pierwszy raz na kochanej Amisi. Wtedy nie zrobiła na mnie zbyt dużego wrażenia – powiem więcej, po paru minutach gry przestałem się nią interesować i powędrowała na półkę. Dopiero później, gdy zachwyciłem się Beneath a Steel Sky i Broken Swordami, powróciłem do niej. W końcu to produkcja tych samych gości (Revolution Software), którzy wypuścili Złamane Miecze i Stalowe Niebo, więc musiałem jej dać jeszcze jedną szansę... Czy była tego warta? Sądzę, że tak, choć do innych produkcji Rewolucjonistów się nie umywa. Dlaczego? Może zacznę od tego, co w przygodówkach najważniejsze, czyli od fabuły...

Otóż cała afera rozpoczyna się w bajkowym świecie fantasy (trochę podobnym do jednego ze światów D&D). Pod rządami dobrego króla, ludowi super się żyło, ble ble ble, tralal lalal, to już znamy. Potem jednak na biedne państwo spada nieszczęście – potężna wraża armia atakuje! Standardzik. Armia jest złożona ze Skorli, ogropodobnych stworów o inteligencji szparaga, a dowodzi nią Selena, potężna, piękna, ale zła i okrutna tytułowa Kusicielka. Dziewczyna jest także inteligentna i przebiegła, w krótkim więc czasie udaje jej się podbić większość terenów biednego królestwa. W decydującej bitwie z jej siłami ginie nawet sam monarcha, a Selena zajmuje jego miejsce. Teraz bogu ducha winni cywile muszą znosić ucisk czarodziejki, jak i podległych jej Skroli... Źle się dzieje w państwie duńskim – ciemiężony lud oczekuje bohatera. Zgadnij, kto nim zostanie?

Jeśli domyśliłeś się, że przyszłym herosem staniesz się Ty, drogi Graczu, to gratuluję – nagroda za niezwykłą przenikliwość już do Ciebie jedzie :D Tym razem przyjdzie Ci się wcielić w postać młodego giermka, którego pan zginął na polu chwały. Nasz bohater miał dużo szczęścia i nie podzielił losu swego towarzysza – został schwytany przez Skrole i przetransportowany do pewnego zamczyska (zapytasz po co Skrole uwięziły jakiegoś marnego giermka, zamiast od razu go dobić na polu bitwy i pozbyć się kłopotu? Odpowiedź jest bardzo prosta – NIE WIEM. Po prostu w tym punkcie panom z Revolution chyba zabrakło ciut inwencji twórczej...). Oczywiście na początku nasz heros musi się wydostać z więzienia (co wbrew pozorom nie jest takie trudne – wystarczy oszukać tępego strażnika), a później pozbyć się przebrzydłej Seleny i uratować królestwo. Brzmi prosto? Tylko teoretycznie, bo nasi adwersarze wcale nie będą nam w tym pomagać – parę razy możemy oberwać po gębie, zginąć w walce na maczugi :D , wysadzić się w powietrze w czasie eksperymentów alchemicznych, czy natknąć się na szpiega bez honoru, który za garść złociszy sprzedał swój lud. Ale najciekawsze, jak zwykle, dopiero na końcu...

Jak widać, fabuła nie jest zbyt wyszukana, choć trzeba przyznać, że w czasie gry trochę się rozbudowuje. Podczas naszej wędrówki skontaktujemy się z rebeliantami, chcącymi obalić Selenę, spotkamy różne ciekawe stwory, z których najokazalszy to... A co tam będę Ci psuł zabawę – sam się przekonaj. Twoim największym utrapieniem podczas wędrówek będą wszechobecne Skrole – debilne małpoludy patrolują teren miasteczka i jeśli ktoś im podpadnie, zdzielą łapą w łeb, więc uważaj. Ale nie masz się co przejmować na zapas – napotkasz także sojuszników. Wspomniani wcześniej rebelianci okażą się marną pomocą, lecz na szczęście pojawią się jeszcze dwie postacie, na które możesz liczyć. Pierwszą z nich jest błazen Ratpouche, który zostanie Twym kumplem po uwolnieniu z objęć żelaznej dziewicy (Iron Maiden :D ). Ratpouche, jak przystało na błazna, jest trochę fajtłapowaty, ale także lojalny i obdarzony poczuciem humoru. Poza tym jest silniejszy od naszego bohatera, a także zna się na złodziejskim fachu, co w paru sytuacjach się przyda......

Drugą pomocną osobą jest Goewina – przepiękne blond włose dziewczę, w którym nasz bohater momentalnie się zadurzy. Oprócz urody, Goewina posiada także cięty języczek i feministyczne poglądy, co upodabnia ją do Nicole Collard z Broken Sworda :D Gdy poprosisz ją o coś, parę razy usłyszysz o “leniwych mężczyznach wykorzystujących biedne kobiety” :D Zanim jednak dołączy ona do Twej nieustraszonej drużyny, będziesz ją musiał uwolnić z niewoli Seleny – ale dla Ciebie to nic trudnego. Tutaj objawia się chyba największy plus LotT-a – VT, czyli Virtual Theatre, silniczek, o którym pisałem niedawno w mojej recenzji Beneath a Steel Sky. Tym, którzy owego tekstu nie czytali, tłumaczę, że VT to nic innego, jak silnik, dzięki któremu świat gry żyje. Dosłownie! Postacie nie stoją jak kołki w jednym miejscu, ale mogą pójść na piwo do miejscowej karczmy, skoczyć do domu, czy pogadać z kumplami (podobny system został zastosowany w kultowym cRPG - Ultima... bodajże w VI części, jeśli mnie pamięć nie myli). VT jest po prostu niesamowity i aż dziw bierze, że RS wykorzystali go jedynie w LotT i Beneath a Steel Sky. Szkoda. Dodaje to grze niesamowitego realizmu – a już w ogóle mistrzostwem świata są pogaduszki między mieszkańcami wioski – przysłuchaj się paru, nie pożałujesz :) Skoro już jesteśmy przy dialogach... są ciekawe, utrzymane w dość poważnym tonie, choć w paru miejscach obśmiewają literaturę fantasy (np. Edwina, która jest żeńską wersją Conana Barbarzyńcy). Sławetny już humor panów z Revolution Software niestety tutaj nie stoi jeszcze na najwyższym poziomie – choć w paru miejscach można się uśmiać (polecam szczególnie teksty Ratpouche'a – naprawdę sympatyczny koleś i Goewiny – nieśmiertelny tekst o równouprawnieniu :D ). Rozmowy się nie dłużą, są dość ciekawe – tutaj nie ma żadnego zgrzytu.

Z zagadkami może być już trochę gorzej – o ile w większości nie są jakieś szczególnie trudne, czy nielogiczne, to czasami mogą doprowadzić do szewskiej pasji. I to wcale nie dlatego, że aby je rozwiązać, trzeba mieć IQ wyższe niż pan Leonardo Da Vinci – chodzi o elementy zręcznościowe. Ach, jak ja tego nie lubię w przygodówkach! Mógłbym to przełknąć, gdyby nie to, że twórcy (świadomie, czy nie, tego nie wiem) wykazują się totalną perfidią. No, dobra, nieco przesadzam – ale zadanie w domu zmarłego alchemika, gdzie trzeba odciągnąć uwagę Skrola, a następnie szybko rzucić się do pracowni, a następnie połączyć ze sobą odpowiednie składniki wydaje się na pierwszy rzut oka łatwe. Wystarczy tylko być szybkim. Ale co zrobisz, jeśli wbijesz do środka i nagle okazuje się, że jest tam tak ciemno, że ledwo czubek własnego nosa widzisz, a musisz szybko wymacać składnik, który na dodatek jest koloru CZARNEGO, a żeby było śmieszniej, leży gdzieś na półce, pośród innych gratów... A gdybyś za długo się zastanawiał, gdzie feralny składnik jest, to do środka wpadnie Skrol, który jednym walnięciem wybije Ci z głowy wszystkie naukowe eksperymenty... Scenarzysta wespół z rysownikami przeszli samych siebie – gratuluję.

Z kolei trudność innych zagadek jest spowodowana po prostu... bugami. Oto i bug numer jeden – i jeśli masz zamiar zagrać kiedyś w Lure of the Temptress, radzę Ci uważnie przeczytać ten akapit. Chodzi o tinderbox, którego będziesz musiał użyć we wspomnianej już mordowni, alchemiczną pracownią zwanej... Na oficjalnej stronie Revolution jest podana informacja, że gra ma wbudowane zabezpieczenie przed piraceniem, które objawia się tym, że ów tinderbox zostaje z gry usunięty, co uniemożliwia ukończenie LotT - a. Na szczęście podają też sposób, by owe zabezpieczenie złamać - wystarczy tylko (zaraz po pierwszym uruchomieniu) zrestartować program. Wszystko pięknie, ładnie, tylko że... czasami to NIE DZIAŁA. I dowiadujesz się o tym dopiero po przejściu lochów (w których zaczynasz grę), gdy masz już podnieść tinderboxa. Wbijasz do pomieszczenia, gdzie ma się on znajdować... a tu pustki. Po prostu krew może zalać. Jedynym sposobem na ukończenie gry jest restart i zaczęcie wszystkiego od początku. Pięknie po prostu. Na szczęście poziom lochów nie jest aż tak długi i raz można tego restarta przejść... Nie usprawiedliwia to jednak Revolution Software – takie niedoróbki powinno się naprawiać! Kolejny błąd programu to walka na halabardy. W dwóch miejscach będziesz musiał stoczyć mini starcia z przeciwnikami (swoją drogą fajny element – tutaj twórcom należy się pochwała). Czasami jednak... Twój adwersarz staje się niewidzialny. I nie jest to jego nadnaturalna zdolność, tylko po prostu kolejny bug. Bez load się nie obejdzie... no, chyba, że masz niesamowite szczęście i uda Ci się zatłuc niewidocznego antagonistę. Dlatego – rób często save'y! Dobrze Ci radzę!

Rozpisałem się trochę na temat wad, ale ta gra nie zasługuje na to, by ją aż tak łajać – to była pierwsza gra znajomej angielskiej firmy, więc i na bugi możemy trochę przymknąć oko. Zalety, czyli VT, ciekawe dialogi, zaskakujące zwroty akcji (no dobra, JEDEN zaskakujący zwrot akcji, ale za to jaki!), fajny system walki, humor i ciekawy scenariusz to wielkie plusy tej gierki... Teraz pora na opis technikaliów, czyli interface, graficzkę i muzyczkę... Interface nie zachwyca. Klikasz prawym przyciskiem myszy na obiekcie i z rozwijanego menu wybierasz co chcesz zrobić, potem czym, potem na czym... wydaje się niezbyt skomplikowane, ale za wygodne to nie jest... Przypomina nieco rozwiązanie znane nam z naszego rodzimego Księcia i Tchórza, tyle tylko, że w praniu wypada gorzej...

Grafika to zapowiedź tego, czym rysownicy RS uraczą nas w nadchodzących Beneath a Steel Sky i Broken Swordach. Miła dla oka, choć mroczna (głównie dlatego, że dużo tu czarnego koloru :D ), jednocześnie oddająca klimat fantasy... Jedynym zgrzytem jest pikseloza, lecz można się do niej przyzwyczaić. Jeśli grałeś w pierwszą część Simon the Sorcerer, to wiedz, że tutaj wygląda to podobnie. Czyli całkiem dobrze. Dużym plusem są ładne lokacje – naprawdę oddają baśniowy klimat opowieści.

Gorzej jest już z animacją postaci – jest trochę drętwa, a szybkość poruszania się postaci przypomina przymulonego żółwia – emeryta na środkach uspokajających... Przez to czasami gra może się nieco dłużyć (szczególnie, gdy trzeba zaiwaniać do jakiegoś oddalonego od miasteczka miejsca i jeszcze wrócić... radzę sobie jakąś ciekawą muzyczkę w międzyczasie puścić lub zająć się grą np. w Chińczyka :D ). Nie jest to oczywiście jakiś gigantyczny minus, ale trochę wkurza. Za to ostateczne starcie wynagradza nam wszystkie niedociągnięcia i choćby dla niego warto przejść grę do końca (naprawdę, bardzo ciekawa, ładna, dynamicznie wykonana i powalająca jest końcówka). Tutaj panowie animatorzy dali z siebie wszystko – jak na tamte czasy, efekt porażający. Jeśli chodzi o muzyczkę, to nie ma się za bardzo nad czym rozpisywać – PC speaker coś tam sobie piszczy, nic ciekawego w gruncie rzeczy...

Pora chyba przejść do podsumowania. Jest to pierwsza produkcja Revolution Software, więc nie oczekuj od niej zbyt wiele... ale wydaje mi się, że się na niej nie zawiedziesz. Gra jest dość ciekawa i sympatyczna, choć na tle innych gier ze stajni Rewolucjonistów wypada słabo. Ale daj jej szansę – nawet, jeśli przejdziesz ją tylko raz. Bo jest tego warta. Tym bardziej, że można ją ściągnąć zupełnie za darmo i legalnie www.revolution.co.uk – wbij tutaj i wybierz sobie swą ulubioną wersję językową :) ). Jednym słowem – warto zagrać. Jeśli jesteś fanem fantasy – będzie Ci się podobać. Jeśli nie... to też możesz się przy niej dobrze bawić, pod warunkiem, że przymkniesz oko na niektóre jej wady. Tekst ten dedykuję moim kumplom, Krzysiowi Whisperowi, Bartkowi Małpie (Chłopaki, nie traćcie nadziei! Marzenia się spełniają - w końcu się Wam uda! :D ) oraz Łukaszowi Krecikowi (Życzę Ci wielu sukcesów w grze na wiośle i nie przejmuj się tym, że na początku nie wszystko będzie Ci wychodziło. Jimmy Hendrix też tak zaczynał :D ).

5 PLUSY:
darmowa + ładne lokacje + świat gry żyje
MINUSY:
zadania zręcznościowe i na czas - kiepska animacja

autor: Black Predator

AZ63
   

Komentarze


Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
   

Dodaj komentarz


Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
   

Oceny


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?