Sequel czy prequel? To ważne pytanie przy zamiarze powrotu do serii, która mogłaby wydawać się zamknięta. Daedalic stwierdził jednak, że jest to zbyt trudny wybór, albo też zbyt ograniczający i stworzył odsłonę wykraczającą poza czas i przestrzeń.

Rufus także sobie nie ujmuje, tym razem siejąc jeszcze większe spustoszenie we wszechświecie, tworząc nowe mieszanki genetyczne i oczywiście obrażając wszystkich po drodze.
Ogrom pracy
Fabuła wyraźnie nie była tworzona ad hoc, dobrze przemyślana paralela wpasowuje się w istniejącą już trylogię. Rozgrywka zajęła mi aż 10 godzin i zdecydowanie nie można odmówić Doomsday braku treści. Zastanawiałam się jednak, czy sesja kreatywna nie była przypadkiem aż nazbyt owocna. Zabawa czasem stwarza wiele możliwości, ale też łatwo przestaje być prosta w odbiorze. Po 8 godzinie fabuła zamienia się w serię skomplikowanych wyjaśnień, pętli i cut-scenek. Czułam się jakbym na deser dostała starą brukselkę – owszem, pełną wartościowych treści (w tym przypadku wyjaśnień), ale ledwo zjadliwą.

Nowa Deponia jest pełna filmowych wstawek. Biorąc pod uwagę, że całość jak poprzednio zrealizowana jest w 2D, developerzy naprawdę się postarali. Postaci są pełne energii, a otoczenie tętni życiem. Co prawda cały czas przeszkadzało mi, że w animacjach jest za mało klatek, przez co ciągle męczyło mnie wrażenie zacinania się całego procesu, ale patrząc na imponujący ogrom pracy aż trudno mi się tego czepiać. Nawet brak lip-syncu jest ukrywany przez kreskówkową stylistykę, więc mucha nie siada.



Szkoda tylko, że gra w ogóle nie jest dowcipna. Na całe 10 godzin, zaśmiałam się dokładnie 10 razy. Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, bo gra w Niemczech ma całe rzesze fanów, ale tym razem jest jeszcze gorzej niż w Goodbye Deponia. Odwołania kulturowe są tak słabe, że aż ledwo zauważalne. Większość żartów Rufusa wybijała mnie z rytmu podczas rozgrywki i ciągle zastanawiałam się, dlaczego zawsze coś mu nie pasuje. Nawet motywy, które wyraźnie zapowiadały się zabawnie kończyły na rasistowskim komentarzu, rozbieraniu Goal albo morderstwie małych żyjątek, pozostawiając bardziej niesmak niż uśmiech. W dodatku myślę, że już zawsze będę trochę krzywo patrzeć na Daedalica za szydzenie z osób transseksualnych.
Wszystko dla fanów
Zagadki cierpią na rozdwojenie jaźni. Raz są naprawdę dobrze poukładane, wiadomo do czego się zmierza, łapie się flow i po prostu dobrze się gra, a w kolejnym rozdziale płacz i zgrzytanie zębami. Nie zapominajcie o zabawie czasem – zrobicie coś źle? Nie ma sprawy, wracamy do przeszłości i wszystko trzeba robić od nowa. Na dokładkę dorzućmy do tego kilka czasówek i ok, będąc sprawiedliwym są one w większości mało szkodliwe, najczęściej wymagając spazmatycznego klikania, ale ten jeden raz są połączone z podróżami w czasie, jednocześnie wymagając wykonania wielu czynności. Mordowałam się z tą pętlą nie wiem ile razy i mogę ją tylko określić jako producencki sadyzm.

Zawiódł mnie także montaż dźwięku, co szczególnie przeszkadza na początku gry. Dialogi nie są dobrze wypoziomowane i niektóre postaci mówią dużo głośniej od innych. Ponieważ wystawienie na słaby dźwięk jest bardzo męczące, pierwsze dwie godziny rozgrywki nie były dla mnie zbyt przyjemne. Wyjątkiem jest samo intro, do którego zwerbowano Davida Haytera. Te 10 minut dograno na ostatni guzik i w sumie nic dziwnego. Popularne teraz nazwisko pewnie zwróciło kilka głów w stronę Deponii.



Doomsday wyraźnie zostało stworzone dla fanów. Wszędobylskie dziobaki przesiadują w najdziwniejszych miejscach. Fabułę pokierowano w sposób umożliwiający zobaczenie wszystkich najpopularniejszych postaci. Nawet wpleciono kilka mini-gierek, tak jak w każdej poprzedniej odsłonie. Wszystko po to, by zasłonić fakt, że ostatecznie zostajemy z treścią, którą można opowiedzieć w minutę. Niemniej jednak doceniam, że gra nigdy nie starała się narzucać na mnie sentymentów albo odwołań do więzi, których z grą nie dzielę, jak to robi Michonne czy Heaven’s Hope.
60% genialności
Deponia Doomsday ma powolny start, ale po dwóch godzinach rozkręca się i oferuje sześć godzin dobrej rozgrywki (czasami przerywanej przez zawoalowane zagadki lub zbędne komentarze Rufusa). Niestety na końcu przyspiesza bez opamiętania i ostatnie dwie godziny to jedynie ciągła bieganina pomiędzy portalami czasoprzestrzennymi i sadyzm developerów. Nieustanna destrukcja jaką sieje za sobą Rufus już mi się przejadła. Mimo to trudno nie zauważyć ogromu pracy jaki został włożony w produkcję. Grafika, niezliczona liczba animacji, muzyka i nawet cała zwariowana historia, która pomimo swojej absurdalności jest logicznie spójna. Trzon gry jest bardzo dobry, tylko Rufus zawala całą resztę.
7 | PLUSY: pasująca do trylogii opowieść + wypełnienie treścią + grafika i różnorodność animacji + częściowo zagadki |
MINUSY: przeholowana zabawa z czasem - humor, jeśli można to tak określić - częściowo zagadki |
Autorka: Kami
Na podstawie wersji Steam. Wszystkie screeny autorstwa własnego.
dnia 01.04.2016 20:12
dnia 01.04.2016 21:13
dnia 01.04.2016 21:59
dnia 01.04.2016 22:19
dnia 05.04.2016 01:11
dnia 05.04.2016 06:36