Ponad rok czekania na dokończenie opowieści Shaya i Velli przekonało mnie, że pierwszy epizod Broken Age ze wszystkimi swoimi niedociągnięciami był jednak grą pozostającą na dłużej w pamięci. Skoro tak, to zakończenie, na które tyle czekaliśmy, odznaczać się będzie wysokim stopniem dopracowania, bo autorzy mieli czas na zaadresowanie wszystkich zarzutów recenzentów, prawda? A gdzie tam.

Zaczynamy po niesamowitej rewelacji z zakończenia pierwszego epizodu. Początkowo obawiałam się, że nie będę pamiętać wielu wątków i zgubię się już na wstępie. Coś jak przy pierwszym odcinku nowego sezonu Gry o Tron, kiedy nie wiem dlaczego wszystko nagle stanęło na głowie. Jednak podczas oglądania cut-scenki, na której poprzednio wszechmocny palec producentów wcisnął Stop, odkryłam bezpodstawność moich lęków. Aczkolwiek powinnam zaznaczyć, że sami twórcy zalecają rozpoczęcie gry od początku, nawet dla tych, którzy znają już pierwszy akt. Przyznam im tu rację, ale o tym dlaczego trochę później.
Już nie na lajcie
Powierzchownie od razu widać zachowany styl graficzny, przypominający akwarele i sprawiający, że całość wygląda jak żywcem wyjęta z pięknie ilustrowanej książki dla dzieci. Co ciekawe, tym razem miałam wrażenie, iż wygląda jeszcze lepiej. Nie wiem czy coś zostało poprawione w stosunku do poprzedniej części, czy może to dlatego, że przez ostatni rok zdążyłam już wymienić monitor, ale Broken Age po prostu cieszy oko.

Niestety cudowna oprawa nie sprawi, że uchronimy się od frustracji przy szukaniu rozwiązań na większość zagadek. Znacie to powiedzenie, że czasami trzeba po prostu przestać nad czymś pracować, bo robi się gorsze? W recenzji pierwszego epizodu narzekałam na prostotę zagadek, przy których myślenie autentycznie przeszkadzało i utrudniało rozgrywkę. Tym razem nie tylko trzeba uruchomić mózgownicę (oraz kartkę i długopis), ale także uważać na ukryte podpowiedzi, które można odnaleźć w grze.
Poprzednio rozpoczęłam rozgrywkę z Shayem i tak też uczyniłam teraz. Szybko jednak utknęłam i trochę z zaskoczenia odkryłam, że tym razem historia powinna być rozgrywana z obu stron. Po stronie Velli odnajdziemy podpowiedzi dla łamigłówek rozwiązywanych z Shayem i na odwrót. Chociaż jednoczy to obie części, to trzeba przyznać, mi akurat przeszkadzało. Od początku bardziej preferowałam rozgrywkę z nastoletnim maminsynkiem i chociaż z Vellą naprawdę jest wszystko w porządku, to jednak wolałam zacząć od deseru, a mieszanie go z obiadem niezbyt mi odpowiadało, że tak to ujmę.



W drugim epizodzie możemy jednak głównie utknąć z powodu nierozeznania w terenie. Tak jak już wspomniałam, nie miałam zbytnio problemu z pamiętaniem poprzednich wydarzeń, ale wszystkie ścieżki z placu w Meriloft okazały się uciec mojej pamięci. Dlatego też zgodzę się z twórcami, że lepiej zacząć od początku, ponieważ ostatecznie otrzymamy wtedy coś na kształt rosnącej krzywej trudności, zamiast od razu zmagań z frustracją. Tym bardziej, że niektóre zagadki są stworzone dla wydłużenia czasu rozgrywki (a ten, bagatela, wydłużył się dwukrotnie) i stąd wymagają trochę bieganiny, więc orientacja w terenie bardzo się przydaje. W dodatku na jedną z postaci czeka mały test wiedzy.
Innowacje na budżecie
Jak już mogliście się zorientować, rozeznanie w terenie będzie potrzebne, bo zwiedzamy ponownie te same lokacje. Tym razem z innej perspektywy, ale jednak. Nowe obszary będzie nam dane obejrzeć tylko na końcu gry i zbyt wiele ich nie będzie. Jednak w przeciwieństwie do złączenia wątków głównych bohaterów, taki odgrzewany kotlet wcale mi nie przeszkadzał. Czułam wręcz, że twórcy bardzo sprytnie to rozegrali i wcześniej znajome lokacje, teraz poniekąd okrywam na nowo, ponieważ znaczą je konsekwencje naszych wcześniejszych poczynań.

Podobnie jak w przypadku grafiki, miałam nieodparte wrażenie, że poprawie uległ humor. Już w pierwszej części było trochę dobrych tekstów, ale tym razem nieraz dosłownie śmiałam się na głos. Głównie z przytyków do świata hipsterów, ale też fanatycznych wierzeń i nazwijmy to – dumy niezależnych twórców, ponieważ najlepsze żarty, to te dotyczące rzeczywistości, a nie da się ukryć, że obecne czasy odznaczają się przesadną pompatycznością niektórych. Dlatego tym większe chapeau bas dla Double Fine.



W grze natrafimy też na jedno zdarzenie, które wyjątkowo zwróciło moją uwagę. Szczególnie teraz, wśród tak wielkiego rozdmuchiwania roli kobiet w grach. Gdzieś w połowie rozgrywki Vella natrafia na… płot, czy coś w tym rodzaju, który blokuje dalszą drogę. Nie ma na to żadnej zagadki, nie potrzebuje z tym żadnej pomocy, po prostu ten płot przesuwa. Tzn. gracz może sprawić, że po prostu go przesunie. Jest to bardzo mały wątek i przez wielu pewnie w ogóle niezauważony, a jednak mówiący o Velli tak wiele – że jest samodzielna i jak trzeba, to coś ciężkiego też sama przesunie i żadnego wielkiego zamieszania z tego robić nie trzeba.
Fail story
Oprócz zagadek z piekła rodem (tym razem rzeczywiście powrót do korzeni gatunku?), jest jeszcze jeden aspekt, który w moim odczuciu bardzo kuleje i jest nim zakończenie. Fabuła drugiego epizodu jest w większości płynna i logiczna, ale trudno mi uciec od przekonania, że w zasadzie nikt nie wiedział jak to wszystko zakończyć. Wprowadzona zostaje postać złego charakteru, który ni ziębi, ni grzeje i właściwie służy chyba tylko do tego, żeby dalej był jakiś establishment, z którym można się zmagać. Nie wspominając już o tym, że jego motyw… w zasadzie nie ma takiego. To wszystko było dla mnie widoczne szczególnie na końcu, kiedy dostajemy symboliczne rozwiązanie, w zasadzie za wiele nie rozwiązujące.

Wyjątek od reguły
Broken Age nie jest bez wad. Nie jest też grą, która zmieniłaby mój światopogląd lub po której ukończeniu przez kolejne dni cierpiałabym z powodu chandry, że to już koniec. Broken Age jest zwyczajne i w tym myślę tkwi jego siła. Jest niepodważalnie piękny oraz niepozornie pamiętliwy. W bardzo nienachalny sposób przekazuje swoje przesłanie o tym, że warto czasami zaryzykować, nawet gdy wszyscy wokół mówią, że się mylimy. Pokazuje, że nasze przekonania mogą być oparte na hipokryzji innych, albo że „sztuka” jest często fasadą. Głównie jednak pokazuje, że nie warto dać się zwariować, ale to tylko moje odczucia. Wy możecie mieć kompletnie inne, bo jest tu szerokie pole do interpretacji i ta wolność zasługuje na wyróżnienie.

Jeśli lubisz się pośmiać i masz ochotę na niezobowiązującą rozgrywkę (z kilkoma łamaczami głowy), to myślę, że Broken Age jest właśnie dla ciebie. Dorzucić do tego oryginalne postaci w pięknej oprawie graficznej oraz ciekawą historię i otrzymujemy bardzo przyjemne 9 godzin lub więcej całościowej przygody.
7 | PLUSY: pamiętliwa + malownicza oprawa graficzna + nowe spojrzenie na stare lokacje + humor z dystansem + barwne postaci |
MINUSY: niektóre frustrujące zagadki - konieczność rozgrzebania obu wątków fabularnych - problem z zakończeniem |
Autorka: Kami
Na podstawie wersji Steam. Wszystkie screeny autorstwa własnego.