The Book of Unwritten Tales studia KING Art Games pojawiło się praktycznie znikąd, lecz niemal z miejsca podbiło serca nie tylko krytykanckich recenzentów, lecz także, co chyba najważniejsze, wybrednych graczy. Średnia ocen na Metacriticu (82 na 100), choć w żadnym razie nie obiektywnie miarodajna, mówi sama za siebie. TBoUT: The Critter Chronicles, czyli prequel, spotkał się z nieco chłodniejszym przyjęciem. Nie był tym, na co czekali fani. Wszyscy spragnieni pełnoprawnej drugiej części przygód Wilbura i spółki mogą jednak wreszcie odetchnąć z ulgą. Póki co, sequel spełnia z nawiązką pokładane w nim nadzieje.
Choć pełna wersja gry ukaże się dopiero w okolicach stycznia 2015, już teraz wszyscy niecierpliwi mogą sami przetestować dwa pierwsze rozdziały The Book of Unwritten Tales 2 w ramach wczesnego dostępu na Steamie. Kolejne mają ukazywać się sukcesywnie co miesiąc, a towarzyszyć im będą różne łatki i usprawnienia, których gracze-testerzy sobie zażyczą. Twórcy ściśle współpracują ze społecznością, ale też nie mogło być inaczej, skoro grę ufundowano na Kickstarterze. Z wymaganych 65 tysięcy udało się zebrać 171 tysięcy (przy wymaganych 65), co zapewniło grze kilka bardzo miłych bonusów, na przykład muzykę nagraną z orkiestrą.

Przejdźmy jednak do rzeczy najważniejszych, bo potencjalnych nabywców nie interesują przecież kulisy powstawania produktu, ale jego końcowa jakość. Dwa pierwsze rozdziały pod względem fabularnym zdecydowanie nie rozczarowują. Miło znów spotkać naszą wesołą gromadkę bohaterów, choć nie trzymają się oni razem. Po wydarzeniach z pierwszej części każdy poszedł swoją drogą. Ivo powróciła do królestwa elfów, gdzie nudzi się niemiłosiernie i wcale nie czeka z radością na ślub z księciem wybranym dla niej przez matkę. Do tego elfka zapada na tajemniczą chorobę, przez którą ciągle chodzi zmęczona. Wilbur za to został nauczycielem magii. Może i zbywa mu na kompetencjach, ale na pewno nie na entuzjazmie. Mimo problemów z nowym zarządcą szkoły, młody gnom radzi sobie doskonale, wykorzystując wrodzony spryt. Nate, jak to zwykle Nate, jest za to po uszy w śmiertelnych tarapatach. Gdy spotykamy go po raz pierwszy, spada akurat z nieba, gdyż jego statek powietrzny wybuchł, i jeżeli szybko czegoś nie wymyślimy, jego przygoda zakończy się szybko i boleśnie. A Critter to wciąż Critter. Wszystkim im zdaje się zagrażać epidemia, która barwi świat na różowo i oblewa go słodyczą.

Historia, podobnie jak w części pierwszej, jest ciekawa i z odpowiednio pokręconymi zwrotami akcji, by zachęcić nas do zagrania w całość i poznania zakończenia całego ambarasu. Tym jednak, co naprawdę stanowi o sile tej serii, jest świetny humor pełen różnorakich nawiązań do popkultury i mrugnięć okiem do gracza. W jakiej innej grze można w końcu w jednym pomieszczeniu zobaczyć miecz z Minecrafta, Companion Cube'a z Portala oraz Skyrimowy hełm? Obśmiewane są nie tylko różne gry, filmy czy seriale, lecz także sam gatunek przygodówek. Gdy bohaterka dziwi się, że NPC dał jej przedmiot, którego potrzebowała, bez wysyłania jej na jakiegoś mistycznego questa, ten odpowiada, że nie wszystko musi być skomplikowane. Rozbroiła mnie też sekwencja, gdzie bohater cofał się w czasie, co przekładało się na grafikę w stylu coraz większego retro (na wzór starych Simonów), aż w końcu musieliśmy grać w tekstówkę bez żadnego obrazu. Nie wspominając już o tym, że tutorial polega na sterowaniu sympatycznym robocikiem, który musi naprawić napisy początkowe. Kreatywność i poczucie humoru twórców zdają się nie mieć końca.



Pochwalić należy również zagadki. Choć to przeważnie inwentarzówki, wymagają sporo logicznego myślenia. Poziom trudności nie jest specjalnie wymagający, ale też gra nie prowadzi nas za rączkę, przechodząc się sama. Utknęłam na dłużej właściwie tylko raz, lecz była to wina mojej nieuwagi. Warto tu wspomnieć o tym, że niektóre zagadki w grze są opcjonalne. Należy do nich na przykład wyżej wymieniony fragment dotyczący cofania się w czasie. Rozwiązanie ich nie jest niezbędne do ukończenia gry, lecz i tak warto to robić. Oprócz samej satysfakcji z ruszenia szarych komórek i poznania fajnego kawałka kodu, jako bonus za nasze wysiłki otrzymujemy achievement oraz fantazyjną część garderoby, którą możemy zakładać w dowolnej chwili, jeśli tylko mamy na to ochotę.
Skok jakościowy względem poprzednich części widać przede wszystkim po grafice. TBoUT 2 jest po prostu śliczna. Tła są pełne detali i kolorów, a modele postaci niewiele im ustępują. Ivo znacznie wypiękniała, Nate zyskał więcej wyrazu, a Critter... cóż, u niego niewiele już w sumie można pozmieniać. Cieszy, że aktorzy znani z poprzednich części powrócili do swoich ról. Dzięki temu angielski dubbing znów jest znakomity. Po raz kolejny moim faworytem pozostaje Wilbur, którego komentarze nieraz rozczulają naiwnością.

Krótko: ciekawa fabuła, tony humoru, świetni bohaterowie, oprawa audiowizualna na najwyższym poziomie. Gra idealna? Jeszcze nie. Niestety można w niej znaleźć błędy. Niektóre, takie jak przenikanie się obiektów czy drobne przeskoki w animacji, można spokojnie zignorować, ale już bugi uniemożliwiające dalszą rozgrywkę bardzo bolą. Spotkało mnie to w drugim rozdziale, gdy po kliknięciu na jedno z ważnych miejsc interakcji gra zawieszała mi się na amen. Gdyby nie pomoc w postaci pożyczonych sejwów po tym newralgicznym momencie, nie mogłabym kontynuować zabawy.
Styczeń 2015 nadchodzi wielkimi krokami. Jeśli nie spieszy się wam specjalnie, warto poczekać jeszcze trochę i kupić The Book of Unwritten Tales w całości za jednym zamachem jako skończony produkt (oby) wolny od różnych przeszkadzajek. Jeżeli jednak nie możecie się już doczekać, dwa dostępne rozdziały na pewno zapewnią wam kupę frajdy, wzbudzając niestety poważny głód dalszych przygód ulubionych bohaterów. Tak czy siak polecam. Szykuje się hit.
autorka: Toddziak
dnia 23.01.2015 20:53