Węże nie należą do najsympatyczniejszych stworzeń, aczkolwiek nie brakuje amatorów owych zwierząt. Wątpię jednak, by znalazły się osoby zainteresowane przygarnięciem gadów z gry Dom Tysiąca Drzwi: Płomień żmii. Nie ma się zresztą czemu dziwić, gdyż węże te są wielkie niczym monstra z filmu „Pacific Rim” i równie chętne do siania totalnej destrukcji. Nie mamy tu więc do czynienia z materiałem na domowych pupili, lecz z ekstremalnym zagrożeniem, przed którym trzeba brać nogi za pas.
Opracowana przez Alawar Five-BN pozycja jest trzecią grą z casualowej serii o nazwie Dom Tysiąca Drzwi. W produkcji tej ponownie wcielamy się w postać Kate Reed, pisarki obdarzonej zdolnościami mediumicznymi. Dzięki paranormalnemu talentowi, kobieta może przebywać w tytułowej posesji, materializującej się czasowo w różnych zakątkach świata. Tym razem nasza protagonistka trafia tam w związku z aktywnością gigantycznych węży, które przez wieki spały we wnętrzu Ziemi. Wybudzone ze snu gady wypełzły spod powierzchni i przystąpiły do niszczenia wszystkiego, co napotkają na swojej drodze. W obliczu niszczycielskiej siły ogromnych potworów, zaatakowana znienacka ludzkość wydaje się stać na straconej pozycji.
Magiczna rezydencja, do której przybywa panna Reed, to prawdopodobnie jedyne bezpieczne miejsce na całej planecie. Lewitująca w powietrzu posiadłość zdołała umknąć uwadze starożytnych węży, a tym samym zapewnia swoim mieszkańcom schronienie. Co ciekawe, Kate nie przekroczyła jej progów o własnych siłach. O mały włos nie zginęła bowiem w pożarze, który strawił lokum kobiety. Na szczęście, tajemniczy nieznajomy wyniósł nieprzytomną pisarkę z płomieni i zabrał ją do Domu Tysiąca Drzwi. Literatce nie jest dane szybko podziękować wybawicielowi, gdyż traci on świadomość zaraz po dotarciu na miejsce. Mimo wszystko kobiecie udaje się dowiedzieć co nieco na temat mężczyzny, a także poznać pewną bardzo istotną informację. Mianowicie okazuje się, że istnieje sposób na pokonanie potworów. Bronią, która umożliwi unicestwienie gadów, jest obelisk, zaś do jego aktywacji potrzeba ukrytych w różnych epokach żywiołów. Tak więc Kate musi odbyć kilka podróży w czasie, wykorzystując do tego celu portal na terenie posesji.

Fabularna fuszerka
W trakcie naszych czasoprzestrzennych wojaży zawitamy m.in. do średniowiecznej Francji oraz starożytnego Rzymu. Trzeba zatem przyznać, że twórcy zadbali o różnorodność lokacji. Niestety nie przełożyło się to na interesujący scenariusz, w efekcie czego przedstawiona w grze historia nie wciągnęła mnie choćby w najmniejszym stopniu. A szkoda, bo w owych wycieczkach tkwił pewien potencjał, pomimo sięgnięcia po ograne motywy. Przekonałam się o tym grając niegdyś w pierwszą odsłonę cyklu pt. Rodzinne sekrety. W tamtej produkcji główna bohaterka przechodziła przez rozmieszczone po domu portale, aby pomóc zrozpaczonym duchom w odzyskaniu spokoju. Oczywiście nie oczekiwałam teraz powtórki z rozrywki, a co za tym idzie – zaserwowania mi niemalże identycznej fabuły. Niemniej jednak odejście od lekko melancholijnego klimatu z „jedynki” nie wyszło „trójce” na dobre. W założeniach autorów, Płomień żmii miał być w miarę emocjonującym wyścigiem w czasie, przywodzącym na myśl widowiskowe kino rozrywkowe. Tymczasem otrzymaliśmy coś w stylu niezbyt smacznej sałatki. Niby dzieje się dużo, lecz całości brakuje wyrazu oraz spójności, jaka charakteryzowała debiut panny Reed. Na dodatek, wątek ogromnych węży wypadł trochę kiczowato, a gwałtowne zakończenie sprawia wrażenie zrobionego na odczepkę.
Niedzielnie i klasycznie
Co się tyczy mechanizmów rozgrywki, zwolennicy niedzielnego grania generalnie nie powinni narzekać na ten aspekt produkcji. Płomień żmii to standardowy reprezentant gatunku HOPA, gdzie zajmiemy się scenami hidden object i zadaniami rodem z pozycji point and click. Zapożyczone z klasycznych przygodówek elementy obejmują zagadki ekwipunkowe oraz łamigłówki, wśród których dominują układanki, przesuwanki itp. Jak przystało na casualowy tytuł, postawione przed graczem wyzwania nie należą do zbytnio skomplikowanych, a zastosowanie zgromadzonych przedmiotów nie wymyka się prawom logiki. Przykładowo młotka użyjemy więc do rozbicia innego obiektu zamiast go oblizywać niczym Miley Cyrus w teledysku do „Wrecking Ball”. Warta odnotowania jest również mapa, która ułatwia poruszanie się po świecie gry. Umożliwia ona nie tylko automatyczną teleportację do wskazanej lokacji, lecz również podświetla plansze z czynnościami do wykonania.

Jak natomiast wygląda drugi element składowy gameplayu, czyli zabawa w konwencji hidden object? W tej materii ekipa z Alawar Five-BN postarała się o drobne urozmaicenie w postaci dwóch rodzajów scen HO. Pierwszy to podstawowe wypatrywanie przedmiotów, które zostały wymienione w spisie u dołu ekranu. Oprócz tego natrafimy na momenty, kiedy dysponujemy obrazkową listą rekwizytów, zbliżoną do inwentarza ze stricte przygodowych fragmentów gry. Rzeczy, które figurują w owym wykazie, musimy przenieść do odpowiednich miejsc, np. kwiatek dołączymy do wianka, zaś rzutkę wbijemy w tarczę. Wprawdzie bardziej do gustu przypadły mi zwykłe plansze HO, ale doceniam fakt, iż deweloperom przyświecała idea stworzenia małej odskoczni od tradycyjnego typu scen.
Pół na pół
Audio-wizualna warstwa produkcji wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Do dwuwymiarowych lokacji nie można się przyczepić, ponieważ nie schodzą poniżej poziomu wielu innych HOPEK. Odwiedzane tereny są zróżnicowane, a także przykuwają wzrok bogactwem barw oraz detali. Ciepłych słów nie zaadresuję za to do bohaterów, którzy w najlepszym wypadku wypadają przeciętnie. Co więcej, wszyscy przypominają plastikowe manekiny, a ich twarze praktycznie nie wyrażają jakichkolwiek emocji. Podobnie przedstawia się kwestia dźwięków. O ile poszczególne melodie dobrze spisują się w roli nieszkodliwego tła, o tyle angielski dubbing sprawił, że zaczęłam tęsknić za epoką kina niemego.

W ogólnym rozrachunku trzecia odsłona cyklu Dom Tysiąca Drzwi to przeciętny tytuł, który zadowoli głównie miłośników gier Hidden Object Puzzle Adventure. Docelowa grupa odbiorców nie będzie rozpaczać z powodu czterech godzin, jakie spędzi na dotrzymywaniu towarzystwa pannie Reed. Jednak nawet najbardziej zagorzali fani gatunku nie postawią Płomienia żmii w jednym rzędzie z takimi pozycjami jak chociażby seria Nightmares from the Deep oraz obie części Enigmatis autorstwa krakowsko-zabrzańskiego studia Artifex Mundi. Mówiąc krótko, można zagrać, ale pod warunkiem, że nie mamy pod ręką ciekawszych produkcji do zaliczenia.
5 | PLUSY: zgrabne połączenie elementów point and click z hidden object + praktyczna mapa + ładne lokacje |
MINUSY: nudna fabuła z kiepskim zakończeniem - niezbyt urodziwe postaci - słaby angielski dubbing - HOPA jakich wiele |
Autorka: crouschynca