Kto ma w domu psa, ten wie, że potrafi być prawdziwym przyjacielem. Chociaż z wiadomych powodów zwierzak nie posłuży dobrą radą, uczyni ludzkie życie przyjemniejszym na wiele innych sposobów. Radośnie zamerda ogonem na nasz widok, dotrzyma towarzystwa, gdy będziemy zmartwieni... Po prostu uszczęśliwia go fakt, iż istniejemy. Takiego kochanego psiaka posiada właśnie tytułowy bohater gry Gomo. Dlatego też nie zamierza zostawiać swojego pupila na pastwę losu, kiedy zagrozi mu niebezpieczeństwo.
Gomo to debiutancka przygodówka małego zespołu deweloperskiego Fishcow Studio ze Słowacji. Za wydanie jego pierwszego projektu odpowiada natomiast niemiecka firma Daedalic Entertainment, która ma ugruntowaną pozycję w branży za sprawą gier własnej produkcji, np. The Whispered World, A New Beginning czy The Night of the Rabbit. Osobiście cieszę się, że ekipa zza Odry nie poprzestaje wyłącznie na tytułach swojego autorstwa i wspiera również innych twórców. Dzięki tego rodzaju pomocy młodsze studia otrzymują przecież szansę na dotarcie do szerszej rzeszy odbiorców. Niejeden raz okazuje się przy tym, że mniej doświadczeni producenci rzeczywiście zasługują na ową promocję. Czy w gronie godnych uwagi twórców figurują także Słowacy?
Uprowadzony
Fabuła Gomo rozpoczyna się w niewielkim domku położonym na terenie spokojnej doliny. Jak łatwo zgadnąć, w owej posiadłości mieszka główny bohater wraz z psem Dingo. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zakłócić ich idylli. Nadchodzi jednak dzień, w którym sytuacja ulega zmianie. Pewnego poranka Gomo zauważa, że psia buda stoi pusta. Protagonista nie musi biernie czekać na dalszy rozwój wypadków ani błądzić po omacku w poszukiwaniu przyjaciela. Szybko dowiaduje się, że Dingo żyje, przynajmniej na razie. Niestety, uprowadzili go kosmici, którzy żądają okupu w postaci cennego czerwonego kryształu. Nasz heros odkłada więc leniuchowanie na bok i przystępuje do wykonywania rozkazu pazernych ufoludków. W tym celu czasowo przeistacza się we włamywacza, ponieważ kryształ umieszczono w pilnie strzeżonej kopalni.

Debiut słowackich programistów utrzymany jest w surrealistycznym klimacie, który przywodzi na myśl twórczość Czechów z firmy Amanita Design. Podobnie jak w Machinarium od powyższego studia, recenzowany przeze mnie tytuł obywa się bez dialogów. Wprawdzie do głosu dochodzi pewien kosmita, lecz mówi on swoim własnym językiem. Scenariusz przygodówki nie należy do rozbudowanych i ogranicza się w zasadzie do jednego wątku, czyli ratowania porwanego pieska. Jednocześnie wędrówka tytułowego protagonisty stwarza autorom okazję do ubarwienia akcji różnymi humorystycznymi sytuacjami. Generalnie deweloperzy z pozytywnym skutkiem rozbawiają graczy, aczkolwiek nie grozi nam ból brzucha od nadmiernego rechotu. Co najwyżej delikatnie się uśmiechniemy i uznamy Gomo za sympatyczną produkcję.
Krótka dziecięca zabawa
Grę obsługujemy w całości przy pomocy lewego przycisku myszki. W prawym górnym rogu ekranu widnieje wyjście do menu, zaś w po przeciwnej stronie umiejscowiono niewielki ekwipunek. Celowo napomknęłam o rozmiarze inwentarza, gdyż w podczas rozgrywki nie chodzimy obładowani niczym juczny osioł. Owszem, regularnie podnosimy jakieś graty, ale szybko się ich pozbywamy w celu popchnięcia fabuły do przodu. Zdobytego przedmiotu użyjemy przeważnie na tej samej planszy, w której został znaleziony. Poza tym, zastosowanie napotkanych rekwizytów jest logiczne i jak najbardziej łatwe do odgadnięcia. Cała gra odznacza się zresztą niskim stopniem skomplikowania, a zatem przygodówkowi wyjadacze nie mają tu czego szukać. Mimo że w opcjach można odhaczyć automatycznie włączony tryb „easy”, nie wpływa to znacząco na poziom trudności. Dezaktywacja owej funkcji usuwa bowiem poświatę otaczającą przedmiot, kiedy przyłożymy dany obiekt do właściwego interaktywnego punktu.

Czy Gomo oferuje inne wyzwania oprócz tzw. zagadek inwentarzowych? Tak, choć nie uświadczymy zbyt wiele tego rodzaju fragmentów ani nie wymagają one przesadnego wysilania szarych komórek. Do owych zadań należą łamigłówki w stylu łączenia kolorowych kabli bądź układania obrazka poprzez przesuwanie kwadratów z fragmentami pożądanej ilustracji. Łatwość niektórych zagadek polega na tym, iż kluczem do sukcesu okazuje się niekiedy baczna obserwacja otoczenia. Czasami rozwiązanie zostanie nam podane niemalże na tacy. Przykładowo natkniemy się na drzwi zabezpieczone zamkiem, który otworzymy po wciśnięciu wybranych guzików. Zamiast sięgać po metodę prób i błędów, wystarczyło wyskoczyć do sąsiedniej lokacji, skąd wróciłam bogatsza o kartkę ze stosowną ściągą. Ponadto produkcja zawiera trzy zręcznościowe mini-gierki, które odblokujemy w trakcie zaliczania fabuły. Teoretycznie powinny wydłużyć żywot projektu, lecz wszystkie opierają się na obijaniu głów wyskakujących znienacka kosmitów. Zmianie ulega wyłącznie sceneria. A szkoda, bo przydałyby się większe urozmaicenia, zwłaszcza że główna część produkcji trwa bardzo krótko. Finał historii powinniśmy poznać po około półtorej godziny zabawy. Taki czas dałoby się przeboleć w pojedynczym epizodzie, ale nie w samodzielnej pozycji.
Prawie jak Machinarium...
Zastosowana w przygodówce kolorystyka nieodparcie kojarzy się z flagowym dziełem studia Amanita Design. Zarówno Machinarium, jak i Gomo cechują się dwuwymiarową grafiką, w której dominują odcienie brązu, beżu oraz szarości. Niemniej jednak Słowacy nie kopiują bezczelnie swoich sąsiadów, stawiając na uproszczoną i nieco karykaturalną kreskę. Ów specyficzny styl trudno nazwać urodziwym, a co za tym idzie nie każdemu przypadnie on do gustu. O ile Machinarium od razu urzekło mnie szczegółowym przedstawieniem lokacji oraz bohaterów, o tyle do Gomo musiałam się najpierw przyzwyczaić. Jeżeli chodzi o muzyczną warstwę gry, większość melodii wpada w ucho. Bodajże tylko jeden kawałek zupełnie mnie nie przekonał, a nawet lekko zadziałał na nerwy.

Reasumując, produkcja ze Słowacji dostarcza całkiem miłej rozrywki pod warunkiem, że nie oczekuje się od niej hardcorowych wyzwań. Przygodówka ta powinna usatysfakcjonować głównie niedzielnych oraz małoletnich odbiorców. Mimo wszystko grze brakuje tego czegoś, przez co zapamiętalibyśmy ją na dłużej. Niby stara się być na swój sposób unikatowa, ale jednocześnie sprawiała, iż wracałam wspomnieniami do bardzo dobrego Machinarium. Jak niegdyś pouczała nas pewna reklama, prawie robi czasem wielką różnicę. Powyższe hasło dość adekwatnie podsumowuje Gomo, który jest podobny do perypetii robocika i zarazem słabszy od czeskiego point and clicka.
5,5 | PLUSY: specyficzna, humorystyczna atmosfera + melodyjny soundtrack |
MINUSY: za krótka - zbyt prosta |
Autorka: crouschynca