Dobry temat jest dla dziennikarzy na wagę złota. Wykorzystując go do napisania rzetelnego artykułu, mogą bowiem zdobyć zarówno przychylność branży, jak i sympatię czytelników. A jeśli pogoń za sensacyjnym materiałem wiąże się z daleką podróżą, zyskują również szansę na przeżycie ekscytującej przygody. Co prawda, trzeba wtedy liczyć się z potencjalnym niebezpieczeństwem, ale zapalony reporter zniesie wszystko w imię przyszłej chwały!
Samanthę "Sam" Peters w zagranicznych wojażach pociąga nie tyle perspektywa zawodowego sukcesu, co właśnie wrażenia płynące z odwiedzania przeróżnych zakątków świata. Imię i nazwisko kobiety nie powinno być obce miłośnikom Tajnych Akt, gdyż pojawiła się ona w drugiej odsłonie trylogii o podtytule Puritas Cordis. Tam jednak wystąpiła w drugoplanowej roli, natomiast pierwsze skrzypce grały gwiazdy cyklu, czyli Nina Kalenkow oraz Max Gruber. Tymczasem w październiku 2013 r. ukazał się spin-off serii, którego główną bohaterką uczyniono blondwłosą dziennikarkę.

Dzika Afryka bez ikry
Początek gry Secret Files: Sam Peters zbiega się z wydarzeniami przedstawionymi w Puritas Cordis. Nasza protagonistka próbuje wydostać się z Bali, gdzie zawitaliśmy w drugiej części Tajnych Akt. Indonezyjską wyspę szybko porzucamy na rzecz Berlina, dokąd panna Peters udaje się w związku z kolejnym zadaniem. Mianowicie czeka ją spotkanie z profesorem Hartmannem, który ponoć dokonał niezwykłego odkrycia na terenie Afryki. Na miejscu okazuje się, że naukowiec wyjechał z kraju, nie pozostawiając żadnej informacji. Zaistniałe komplikacje bynajmniej nie zniechęcają rezolutnej reporterki. Kobieta nie zamierza odpuścić, tym bardziej iż miała wyruszyć w głąb Czarnego Lądu razem z panem Hartmannem. Dlatego też dokłada wszelkich starań, by poznać cel podróży mężczyzny. A jak tylko się tego dowie, czym prędzej podąża śladem profesora.
Scenariusz produkcji autorstwa studia Animation Arts miał zadatki na dynamiczną historię w stylu przygód Indiany Jonesa czy Lary Croft, tyle że w wydaniu point and click. Poszukując Hartmanna, Sam wyprawi się do Ghany, a konkretnie w okolice jeziora Bosumtwi, które powstało na skutek uderzenia meteorytu. Ponadto twórcy sięgnęli po miejscowy folklor i wprowadzili wątek wampirycznych istot z legend ludu Aszanti. Niestety, poszczególne motywy nie zostały odpowiednio rozwinięte, przez co trudno zaangażować się w losy Sam. Chociaż fabułę prześledzimy bez większego skrzywienia, ani przez moment nie poczujemy zastrzyku adrenaliny. W efekcie uraczono nas czymś w rodzaju spokojnego spaceru po parku zamiast obfitującą w mocne wrażenia przygodą. Na dokładkę, owa przechadzka trwa krótko, ponieważ napisy końcowe ujrzymy najpóźniej po około trzech godzinach.

Rudzielcu, wróć!
Co do tytułowej dziennikarki, powierzenie jej głównej roli nie było zbyt udanym pomysłem. Być może to kwestia osobistych preferencji, ale Samantha wydała mi się przesadnie zarozumiała i przekonana o własnej wyjątkowości. Nie potrafiłam wykrzesać z siebie sympatii dla tej postaci w przeciwieństwie do rudowłosej Niny, którą polubiłam już w początkowych fragmentach pierwszej części trylogii. Rozumiem, że autorzy nie chcieli częstować odbiorców klonem innej bohaterki. Pomimo tego, zdecydowanie brakowało mi obecności panny Kalenkow. Sam nie udźwignęła spoczywającego na jej barkach zadania, aczkolwiek niekiedy rzuci zabawnym komentarzem, np. nawiązując do "Króla Lwa" Disneya.
Łatwo i to aż za bardzo
Sterowanie nie uległo zmianom od czasów debiutu Niny i Maxa w Tungusce, a co za tym idzie, interakcja ze światem gry odbywa się przy pomocy gryzonia. Brak rewolucji w tej dziedzinie nie uważam zresztą za wadę. Na dobrą sprawę, nie widzę sensu w kombinowaniu przy prostych i zarazem sprawdzonych rozwiązaniach. Lewy przycisk myszy odpowiada za takie czynności jak przemieszczanie naszej protegowanej, podnoszenie czy używanie przedmiotów. Z kolei prawemu przypisano opcję przyjrzenia się danemu obiektowi z bliska. Ekwipunek nie zdecydował się na przeprowadzkę i ponownie rezyduje w dolnej części ekranu, demonstrując swoją zawartość po najechaniu tam kursorem. Oprócz tego, pasek inwentarza skrywa wyjście do menu, pamiętnik Sam wraz z instrukcją obsługi, przycisk pokazujący wskazówki bez spoilerowania zagadek oraz lupę, która ujawnia wszystkie hotspoty. Interaktywne punkty podświetlimy również poprzez naciśnięcie spacji, co jest wygodniejszym sposobem niż użycie guzika ze schowka.

Jak wspomniałam wcześniej, Secret Files: Sam Peters nie należy do długich produkcji. Co więcej, wyzwania, z którymi zetkniemy się w trakcie zabawy, stoją na bardzo niskim poziomie trudności. Gameplay stanowi zatem pewien krok wstecz w porównaniu z poprzednimi projektami niemieckiego dewelopera. Rozgrywka obejmuje zagadki inwentarzowe oraz nieskomplikowane i jednocześnie dość różnorodne układanki (montaż sprzętu, odtwarzanie treści listu ze skrawków papieru itp.). Teoretycznie swoistym utrudnieniem w inwentarzówkach powinny być nieprzydatne szpargały, lecz w rzeczywistości nie przysparzają one jakichkolwiek problemów. Zbierzemy raptem kilka takich rekwizytów, aczkolwiek Sam posiada pojemną kieszeń i zmieści w niej nawet drabinę. Sposób wykorzystania niezbędnych przedmiotów jest zaś łatwy do odgadnięcia i nie zmusza gracza do naginania praw logiki.
Opustoszały urok
Użytkowników starszych komputerów zapewne ucieszy wiadomość, iż przygodówka nie straszy wysokimi wymaganiami sprzętowymi. Mimo że grafika nie oferuje wizualnych wodotrysków ani nie odwiedzimy wielu lokacji, poszczególne plansze zostały ładnie i starannie wykonane. Wzrok przykuwa także żywa paleta barw oraz dbałość o detale w stylu okazjonalnie przelatującego motyla lub liścia. Trochę gorzej wypada animacja postaci, ale generalnie nie dostarcza powodów do narzekań. Bardziej doskwiera za to niedobór bohaterów. Prócz blondyny, na ekranie ujrzymy "aż" dwie osoby. Pozostałych stworzeń nie liczę, lecz wzięcie ich pod uwagę nie wywołałoby tłoku niczym na otwarciu nowej Biedronki. Nieco ubogo prezentują się ponadto nieinteraktywne przerywniki, na które składają się statyczne plansze oraz króciutkie filmiki ukazujące samolot bądź zbliżenie na główną bohaterkę. Podobne spostrzeżenia nasuwa też muzyczna warstwa produkcji, gdyż soundtrack zawiera śmiesznie mało melodii. Dobrze, że pamiętano chociaż o odgłosach otoczenia. Jak łatwo zgadnąć, gra nie grzeszy nadmiarem lektorów. Na szczęście, świetnie spisała się aktorka, która dubbinguje Sam w angielskiej wersji językowej. W głosie kobiety słychać pewność siebie, jaka cechuje osobowość reporterki.

Cena produkcji wynosi 9,99 euro, czyli mniej niż ostatnia odsłona Tajnych Akt w dniu premiery. Kwota ta wydaje mi się jednak ciut wygórowana w stosunku do ogólnej jakości gry. Secret Files: Sam Peters pod wieloma względami wypada ubożej od poprzedniczek. Owszem, niemiecka przygodówka potrafi odprężyć i gra się w nią dość przyjemnie, ale nie mogłam odpędzić od siebie wrażenia, iż podrzucono mi pospiesznie sklecony produkt. Czyżby twórcy doszli do wniosku, że wystarczy skusić odbiorców rozpoznawalną marką? Jeśli w moich przypuszczeniach tkwi ziarnko prawdy, nie jest to najlepsza droga na zjednanie sobie fanów.
5 | PLUSY: ciekawe założenia fabularne + wygodne sterowanie + ładne lokacje + dobrze dobrany głos głównej bohaterki + niektóre teksty Sam |
MINUSY: - zmarnowany potencjał fabularny - za krótka - zbyt prosta - Samanthy nie da się polubić tak jak Niny - mało postaci, lokacji i melodii |
Autorka: crouschynca