The Raven - Legacy of a Master Thief: The Eye of the Sphinx - recenzja

Orient Express. Anton Zellner, konstabl szwajcarskiej milicji zostaje przydzielony do asysty osławionego inspektora Legrand. Nadeszła chwila aby się wykazać! Mimo, że nasz idol wyraźnie nie potrzebuje pomocy, to do odważnych świat należy. Jesień życia, teraz albo nigdy. Nowa gra twórców „The Book of Unwritten Tales” zabierze nas w podróż po Europie lat 60., gdzie postaramy się schwytać złodzieja klejnotów.
Jak można dowiedzieć się z graficznej noweli służącej za wstęp do gry, Nicolas Legrand złapał sławetnego grabieżcę strzałem w plecy. Zostanie jednak podane w wątpliwość, czy ofiara to rzeczywiście obsesyjnie poszukiwany przez niego Raven. Intro gry, które można było zobaczyć już na Gamescom 2012 pokazuje kolejną kradzież, kogoś kto podszywa się pod powszechnie uważanego za zmarłego rabusia. Czyżby złodziej tożsamości? A może oryginał wciąż ma się dobrze? Taką oto zagadkę przyjdzie nam rozwiązać jako Anton Zellner, pięćdziesięciosiedmioletni konstabl. No i przy okazji postaramy się aby Kruk* nie ukradł nic więcej.
Powtórka z rozrywki
Nasza podróż rozpocznie się cztery lata później w Orient Expressie (który ma trzy wagony), gdzie poznamy większość postaci. Wśród nich np. pisarkę kryminałów, mającą dość stworzonego przez siebie bohatera. W samym pociągu przyjdzie nam już rozwiązać dwie sprawy o kradzież oraz wykazać się heroizmem. Do czego zmierzam? Otóż studio KING Art znowu to zrobiło. Kolejny raz wzięli kawałki znanych już historii i pozlepiali je w jedną całość.
Początkowo myślałam, że dzieje się tu coś wspaniałego, naszym bohaterem nie jest przystojny i wysportowany brunet, ani też zgrabna dziewczyna, która ma się czym pochwalić
Znając ostatnią stronę
Przez splecenie znanych już powszechnie historii, gra nie stanowi dużego wyzwania. Przygodówki zawsze sprawdzam po tym czy gdzieś się zatnę. Coś takiego powinno zaistnieć chociaż raz i zmusić mój umysł do myślenia. Wtedy wiem, że gra jest dobra i coś takiego zaistniało w tBoUT**. „The Raven” niestety tego testu nie zaliczył. Może nie przechodzi się sam jak „Moebius”, ale tam przynajmniej historia jest czymś nieznanym, nie wiadomo dokładnie jak to się skończy i co się stanie zaraz. „Legacy of a Master Thief”, a przynajmniej pierwsza jego odsłona, niemal od razu przywodzi skojarzenia ze starszymi książkami czy filmami kryminalnymi. Twórcy wręcz sami mówią o inspiracji Agathą Christie, co jest praktycznie strzałą w kolano. Jak się zgapia na sprawdzianie od kolegi, to nie pisze się obok, że odpowiedź na drugie pytanie pochodzi od Jurka.
Najlepsza chwila w całej grze - rozwiązanie tego zajmie więcej niż 5 sekund.
Warto też wspomnieć, że gra jest kompletnie nieśmieszna. Jest kilka wypowiedzi, które podejrzewam, że miały być żartem, albo może są zabawne po niemiecku, ale w angielskiej wersji są bardziej jakimś dziwnym stwierdzeniem, które zostało wypowiedziane i właściwie nie wiadomo co z tym zrobić. Jak komentarz o ręczniku. Główny bohater w dalszej części gry trafia na statek i widząc ręcznik stwierdzi, że może powinien sobie zarezerwować miejsce na leżaku... albo jednak nie. Jeśli widzicie w tym coś śmiesznego to proszę - wytłumaczcie mi w komentarzach.
Technicznie dobra?
Jeśli jednak jesteś nowy w świecie kryminałów i szukasz czegoś bardziej dla relaksu to to jest gra dla Ciebie. Pomijając mało oryginalną historię i skradzione zagadki, mamy tu całkiem przyjemny produkt. Point&click, całość wykonana w 3D na silniku Unity wygląda całkiem przyzwoicie. Co prawda jest trochę problemów z oświetleniem i teksturą postaci, przez co momentami potrafią wyglądać bardzo nienaturalnie. Przykładowo oglądając kogoś wygłaszającego swoją kwestię prawie zawsze będzie można podziwiać cały zestaw zębów mówcy oraz zajrzeć czy nie ma zapalenia gardła. Patrząc jednak na ogół wyraźnie widać pieczołowicie dobrane światło i cienie. Gracz ma do wyboru trzy ustawienia graficzne, z czego najlepsze jest dość wymagające dla sprzętu. Mój komputer grzał się jak na Skyrim, więc optymalizacja jest tu dość wątpliwa...



Od lewej, The Raven na ustawieniach niskich, średnich i wysokich.
Cut-scenki występują dość często, ale są oparte na silniku, więc nie mamy wrażenia przerwania rozgrywki. Choć niektóre z nich są pre-renderowane i wtedy problemy z oświetleniem postaci w reszcie gry odznaczają się jeszcze bardziej.
W dużej mierze wykorzystano mimikę twarzy, co się bardzo chwali, szczególnie przy tak wielu zbliżeniach, ale większość jest bardzo teatralna. Same modele są całkiem dobre, więc subtelne podniesienie brwi, czy skrzywienie ust byłyby dobrze widoczne. Tymczasem twórcy stwierdzili, że gracz nie potrafi odebrać zwykłych emocji i wszystko musi być trzy razy bardziej podniesione, czy skrzywione by w ogóle było widoczne. To samo dotyczy gestykulacji. Twórcy chwalą się, że „The Raven” ma pięć razy więcej animacji niż tBoUT**, ale cóż, to jest gra innego rodzaju.
Może źle wymierzono tu siły na zamiary, ponieważ gra nie jest wolna od bugów. Dwukrotnie zdarzyło mi się ponownie przechodzić spory kawałek rozgrywki, ponieważ główny bohater nagle nie potrafił odnaleźć przejścia obok baru lub nawet na otwartej przestrzeni. Nie da się wtedy wyjść do menu, a gra nie oferuje autozapisu, więc radzę często odwiedzać menu save. Lekarstwem na to może być sterowanie padem. Gra została zrobiona także na Xbox’a 360 i Playstation 3, więc ma zaimplementowany również inny system sterowania, ale niestety sama nie miałam możliwości przetestowania takiej wersji, więc wybaczcie, że za dużo o tym nie napiszę.
Czasami można też natrafić na glitch w animacji, nagłe ucięcie, albo opóźnienie.
Muzyka ku pokrzepieniu
Najlepszą częścią gry jest dźwięk i muzyka. Głosy postaci zostały bardzo dobrze dobrane. Okazjonalnie można natrafić na zbytnią jednolitość, ale w większości aktorzy byli dobrze poprowadzeni i dubbing zaliczyłabym do największych plusów tej produkcji.
Pod pokładem, najmroczniejsze miejsce w całej grze z tego co słychać.
Muzyka stanowi aranżacje dobrze oddające nastrój lokacji i pasujące do przedstawionych lat 60. Zastanawiało mnie jedynie, że poszczególne utwory zostały bardziej dobrane do samych miejsc, zamiast do obecnego nastroju. Kiedy znajdziemy się na statku, otwarty pokład przywita nas przyjemną i pozytywną kompozycją, bar figlarną nutą, a schodząc pod pokład nagle poczujemy dreszcz na plecach. Nie ma to odwzorowania w aktualnych wydarzeniach, bo nic takiego pod pokładem się nie dzieje, a w barze wydaje się, że panuje bardziej przygnębiająca atmosfera wśród pasażerów. Wyraźnie da się odczuć, że jest to gra na chwilę relaksu, a nie do śledzenia wydarzeń w napięciu i z wypiekami na twarzy.
Niezwykły Anton
Gra, w której naszym bohaterem jest pięćdziesięciosiedmiolatek musi być dość realistyczna. Jednak nigdy w życiu nie spodziewałam się, że duże przedmioty będą podnoszone i trzymane w dłoni. Straszna trywialność, ale próżno takich akcji szukać w przygodówkach. Ostatnio widziałam coś takiego na pokazie „Mile of Cry”, które nigdy nie zostało jednak ukończone, bo studio Fearless zdążyło się rozpaść. Same zagadki też trzymają się z daleka od gumowej kaczki i zacisku, ale w starych kryminałach również nie używano tak wymyślnych metod...
„The Raven” oferuje system podpowiedzi, który łączy się z systemem punktowym. Za każde większe zdarzenie dostajemy określoną ilość punktów (liczone w tysiącach), a za korzystanie z podpowiedzi umieszczonej pod wpisem w dzienniku (-100) oraz podglądu hotspotów (-10), punkty te tracimy. Pod koniec gra określa nas jako amatora, doświadczonego bądź mistrza.
Przy okazji warto zauważyć, że nasz bohater mówi sam do siebie kiedy coś ogląda. Rusza wargami tak jakby z kimś rozmawiał. Po kilku takich przypadkach można się zacząć zastanawiać dlaczego współpasażerowie dalej chętnie z nim rozmawiają. Przeważnie nie możemy użyć przedmiotu zanim go sobie nie obejrzymy, więc jeśli uda wam się gdzieś zaciąć, to pewnie dlatego, że nie kliknęliście wystarczającą ilość razy na dany przedmiot.
W grze natrafimy też na kilka mniejszych przeoczeń, jak to że w angielskiej wersji okładka naszej książki jest po niemiecku lub po dostaniu strony z gazety od jednej postaci, strona ta dalej będzie widoczna jako część tej gazety. Jednak największym przewinieniem technicznym jest dla mnie brak możliwości uruchomienia w oknie bądź zmiany rozdzielczości. Nie mam panoramicznego monitora, więc gra uruchamia się u mnie z ustawieniem 1280x1024, gdzie boki lokacji są zwyczajnie ucięte. Kiedy chcę to zmienić na 1280x720 to obraz owszem uruchamia się w takiej rozdzielczości ale rozciągnięty do wysokości 1024.
Trzeba się cenić
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Kruku, pomyślałam że to będzie świetna gra dla mnie. Uwielbiam kryminały, śledzenie sławnego złodzieja wydawało się ekscytujące. Tymczasem grałam przez 5 godzin w grę bardzo miłą, ale niedopracowaną. W dodatku kosztuje 24.99 euro na Steam, co jest niedorzeczną ceną w porównaniu do 9.99 euro za „The Night of the Rabbit”. Może nie powinnam porównywać tych gier, są w końcu zupełnie inne, ale z Królikiem otrzymujemy pełny produkt, długi czas rozgrywki i pełno okazji do wysilenia szarych komórek, a do tego oryginalną historię i pełno humoru. Twórcy tłumaczą, że forma epizodów daje im szansę na dopracowanie reszty gry przy jednoczesnym większym zainteresowaniu ze strony prasy. To prawda, ale jeśli świadomie wypuszczają nieskończony produkt, to gracze powinni mieć możliwość zakupu poszczególnych epizodów osobno. Zamiast tego są zmuszeni do kupienia w większości kota w worku (cała gra ma ponoć zajmować 20 godzin).

Epizody mają dodatkowo dawać szansę na spekulacje dotyczące tożsamości złodzieja i reszty wydarzeń. Na początku i owszem, wiele osób wydaje się podejrzanych. Sam koniec wyraźnie wskazuje jednak na jedną osobę, więc nie wiem gdzie tu miejsce na spekulacje. Może drugi epizod stanowi kompletny zwrot akcji i może ma on wydarzenia niepowyciągane z twórczości innych autorów, a sama gra będzie pozbawiona bugów... może. Póki co, „The Raven” wydaje się być zwykłym zlepkiem znanych już historii w formie bardzo miłej, spokojnej i przyjemnej gry do kotleta.
*Kruk - polskie tłumaczenie angielskiego słowa „raven”
**tBoUT - skrót, The Book of Unwritten Tales
Premiery poszczególnych epizodów:
Rozdział I: The Eye of the Sphinx (23 lipca 2013)
Rozdział II: Ancestry of Lies (27 sierpnia 2013)
Rozdział III: A Murder of Ravens (24 września 2013)
6 | PLUSY: realizm, brak drabiny w kieszeni + niestereotypowy główny bohater + muzyka i dubbing + przyjemne lokacje + dobra dla amatorów lub casualowców |
MINUSY: mało oryginalny scenariusz - nieśmieszne żarty - droga i wydawana w epizodach - bugi |
Autorka: Kami
dnia 20.07.2013 04:42
dnia 20.07.2013 11:50
dnia 20.07.2013 16:23
dnia 23.07.2013 15:30
dnia 24.07.2013 05:18