Mały Jerry Hazelnut mieszka z mamą w lesie, obok miasteczka z supermarketem. Dwunastolatek ma przed sobą ostatnie dwa dni wakacji, dwa dni przygody. Ta jednak wkrótce okaże się czymś więcej, niż tylko wycieczkami do pobliskiej kniei po jeżyny na ciasto. Nowa produkcja od Daedalic Entertainment to kolejna opowieść o wielkiej podróży, która kończy się w zupełnie inny sposób, niż można by przypuszczać na początku. Jest to historia stopniowo ukazująca swój ogrom i nie kończąca się jedynie na chłopcu, który chce zostać magikiem.

Młody Hazelnut wkrótce poznaje tajemniczego Markiza de Hoto, który ukazuje mu świat pełen magii (jeśli tylko dobrze się patrzy) i zabiera chłopca do zupełnie innego wymiaru, gdzie miasta są stawiane pod osłoną wielkich drzew, a jego mieszkańcy stanowią mieszaninę myszy, wiewiórek, jeży i innych pomniejszych zwierząt. To tam chłopiec ma rozpocząć swoją naukę na Obieżydrzewa – maga potrafiącego przemieszczać się pomiędzy światami i którego zadaniem jest utrzymanie panującej tam równowagi. To pracochłonne zadanie, na które potrzebne są czasami i lata ciężkiej nauki nie zajmie mu jednak dłużej niż do obiadu.
Tak zaczyna się wielka podróż, podczas której Jerry zwiedzi cztery nowe krainy i pozna pięć zaklęć, które pomogą mu w jego ostatecznym zadaniu. Oczywiście nic mniejszego, jak tylko uratowanie całego Myszogrodu i jego mieszkańców nie wchodzi w grę. Z czasem bowiem w mieście zgromadzą się ciemne moce i tylko nasz bohater będzie mógł się z nimi rozprawić… bo ma tylko dwanaście lat i nikt go nie bierze na poważnie.
Oblicze gry familijnej
Pierwszą bardzo zauważalną cechą The Night of the Rabbit jest bezczelnie zmieniony tytuł, z cudownego The Rabbit’s Apprentice, który… nie, tak naprawdę pierwszą taką cechą jest humor. Postacie nie mają żadnego problemu z nabijania się z samych siebie. Nieraz zwyczajnie wybuchałam śmiechem, więc to nie jest nawet humor typu – “aha, ok, doceniam”. Natkniemy się na przytyki do samej gry, jak i medium w ogóle. Wszystko doprawione jest naprawdę sporą dozą ironii. Cała otoczka gry może sprawiać wrażenie skierowanej do młodszych graczy i o ile owszem, może tak być, to w pełni docenią ją jedynie starsi wiekiem. Co jest chyba złotym środkiem dla gier familijnych, ponieważ rodzice nie będą się zwyczajnie nudzić podczas zabawy z dzieckiem. Tutaj dodatkowy plus stanowi osiem opowiadań autorstwa Matta Kempke (główny projektant i scenarzysta), które pierwotnie posłużyły jako podstawa do fabuły gry. Oto gra z bajkami na dobranoc gratis. Przynajmniej w wersji premium, która będzie sprzedawana także z soundtrackiem. Oba dodatki w wersji mp3 oraz flac.

Podczas rozgrywki natkniemy się również na wiele odniesień do Alicji z Krainy Czarów, Narnii, czy Harry’ego Pottera. Jedne bardziej oczywiste, inne mniej, ale z pewnością stanowią dobry dodatek do panującego poziomu humoru.
Oblicze historii z drugim dnem
Daedalic Entertainment wyrabia już sobie renomę w tworzeniu gier z historiami, gdzie nie wszystko jest od razu wiadome. W The Night of the Rabbit fabuła poprowadzi nas wyraźnym szlakiem, aby ostatecznie poddać w wątpliwość nawet to, kogo tak naprawdę dotyczy ta historia. Nie wspominając już o źródle wszystkich tych niefortunnych zdarzeń.
Niestety ujawnia się tu także główny minus tej produkcji, jakim jest potworna liniowość. Podczas rozgrywki nasz mózg automatycznie będzie znajdował rozwiązania na zauważone już sytuacje. Nic nam jednak po tym, kiedy gra będzie wymagać od nad jednej określonej akcji, która być może była już wcześniej przez nas testowana i sromotnie nas zawiodła. Tak też byłam utknięta przez bite cztery dni, podczas których poznałam niemal każdy skrawek każdej lokacji w Myszogrodzie. Prawdziwie okropna sprawa.

Moje rozterki ujawniły też kolejne minusy, jakim jest sam dziennik i pierwszy czar, który dostajemy na początku od Markiza. Dziennik jest automatycznie aktualizowany i zawiera krótkie zdania o tym, czym należy się zająć. Problem w tym, że czasami zadania te mogą być wykonane dużo dalej w grze, więc w momencie kiedy utkniemy stanowi on zerową pomoc, jeśli nawet nie utrudnienie. Zamiast szukać rozwiązań w obrębie tego, co naprawdę nas blokuje, możemy zaciąć się, szukając metody na zadanie póki co zablokowane. Pierwsze zaklęcie natomiast (Wskazówkowicz) może wydawać się systemem pomocy w grze. Nic bardziej mylnego. Markiz powie nam jedynie o aktualnym zadaniu, co nijak nie doprowadzi do wymyślenia jakiejś nowej koncepcji. Poza tym, nasze początkowe poczynania w Myszogrodzie mają być wykonane w pojedynkę, więc już kompletnie nie wiedziałam na co komu taka opcja. Gdyby to był system pomocy w grze, byłaby genialna! A tak, pozostaje bardzo dobrym pomysłem ze złym zastosowaniem.
Przez dziurkę w monecie
Jeśli o dobrych pomysłach mowa – gra ma ich bardzo wiele. W ogóle, jeśli nie liczyć powyższych natręctw, to trudno się do czegoś bardziej przyczepić. Historia sama w sobie jest bardzo pomysłowa i zdecydowanie wychodzi poza przyjęte ramy (aczkolwiek czy zobaczymy inne gry z bohaterami Nocy Królika – trudno powiedzieć). Nie ma tu wrażenia, że oto wkraczamy do nowego świata, który powstał wraz z naszym przybyciem. Mieszkańcy Myszogrodu mają swoje własne historie i perypetie. Z pewnością stanowią dość barwną zbieraninę, która nie umknie szybko z naszej pamięci.
Wraz z fabułą dostajemy też dedykowany interface. Naprawdę, patrzenie przez dziurkę w monecie, jako sposób na pokazywanie hotspostów (chociaż nie tylko) to po prostu geniusz! Geniusz mówię! Kolejny raz zastosowano też bardzo wygodne wysuwanie inwentarza za pomocą scrolla (choć takie rozwiązanie jest opcjonalne). Inwentarz w ogóle stanowi nasze główne centrum zarządzania. Znajdziemy tam ikony od menu, zapisu, aczików i dziennika, ale także te ważniejsze podczas samej rozgrywki, czyli czary i księgę zmiany na dzień/noc. Dalej zostają nam udostępnione karty do gry w Kwartet, które również znajdą swoje miejsce właśnie tam.

Jerry stopniowo będzie zdobywać wszystkie te umiejętności, tak samo jak sukcesywnie będą nam udostępniane nowe lokacje. Myszogród jednak stanowi naszą główną bazę wypadową, więc najlepiej jest szybko zaznajomić się z tym miejscem. Co prawda zwiedzimy też inne krainy, ale przeważnie będą się one składać z dwóch-trzech lokacji.
Na swój własny paragraf zasługują także acziki. Gra posiada ich aż 16 i tylko niektóre są powiązane bezpośrednio z samą fabułą. Jednym z tych dodatkowych jest zebranie 32 magicznych kropli rosy, które odkrywają nam pewien ciekawy sekret. Takich znajdziek mamy kilka. Pozostałe to wspomniane wyżej 8 opowieści Leśnego Ducha, które możemy także odsłuchać bezpośrednio w grze, a także 32 karty (24 praktycznie same wpadają nam do ręki) oraz 8 nalepek. Każde z osiągnięć jest opisane w grze, więc wiadomo na co polować. Muszę przyznać, że gra w Kwartet bardzo przypadła mi do gustu.
Od podszewki
Technicznie gra przedstawia się bardzo dobrze. Pod koniec ma się poczucie, że przerwy pomiędzy poszczególnymi animacjami zajmują trochę zbyt długo, chociaż samo zakończenie ogólnie nazwałabym lekko rozlazłym, więc może to tylko takie wrażenie. Całość jest wykonana w pełnym 2D, tak samo lokacje jak i postaci prezentują się wspaniale. Sympatyczną rzeczą w 2D jest to, że gra przez długie lata pozostanie świeża. Gdzieniegdzie natrafimy na tzn. „parallax scrolling”, czyli technologię kilku warstw przemieszczających się w różnym tempie podczas ruchu kamery, co dodaje poczucia głębi do płaskiego 2D. Grając w wersję preview miałam wrażenie, że doświadczymy tego bardzo często, ale nie. Znając całą grę mogę powiedzieć, że jednak nie jest to zbyt częsty zabieg. Aczkolwiek napotkamy również na inne ciekawe zastosowania warstw, jak spadające liście przed bramą Myszogrodu. Naprawdę dobrze pomyślane. Co jakiś czas natrafimy cut-scenki. Zdecydowanie występują one w większej ilości na samym początku… praktycznie 2/3 z nich poznamy już na wstępie.

Gra zajmuje ponad 10 godzin. Ile dokładnie, to już zależy od tego w jak wielu miejscach i na ile się utknie (a to może potrwać kilka dni) oraz czy będzie się przewijać dialogi, czy nie. Naprawdę spory kawał rozgrywki.
Leśny szept
Angielski dubbing jest świetny i nie ma na to innego słowa. Praktycznie na każdym kroku widać profesjonalną robotę. Aktorzy musieli być pod naprawdę dobrą opieką reżysera. Obsada również została idealnie dobrana. Początkowo miałam trochę zastrzeżeń do głosu Markiza. Nie był on zbyt tajemniczy, a taki sobie jego obraz wykreowałam i tu nie zgadzało mi się jedno z drugim. Jednak zmieniłam zdanie poznając dalszą fabułę.
Jeśli chodzi o efekty dźwiękowe, to jedna rada – jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki znacznie je wyciszcie. Domyślnie są po prostu za głośne, przez co wydają się sztuczne i zabierają cząstkę magii. Poza tym mankamentem nie ma się do czego przyczepić.

Muzyka jest bardzo charakterystyczna. Główny motyw łączy bardziej nostalgiczne tony, jak i optymistyczne nuty. Słychać skrzypce, wiolonczele, cymbały, flet, fortepian, harfę, akordeon, tuby… kobzę i pewnie pełno innych instrumentów, których nie odróżniam. W każdym razie muzyka jest bardzo… organiczna, tak bym to określiła. Naprawdę dobrze pasuje do leśnych lokacji. Podczas gry uświadczymy całej gamy różnych nastrojów. Skocznej i lekkiej oraz cięższej, wywołującej niepokój. Czasami muzyka ma wyraźny motyw przewodni, jak coutry czy specyficzna irlandzka bądź japońska nuta.
Jerzyk Orzech i inne polskości
Tak, ta część dotyczy spolszczenia. Polskie napisy dostępne są razem z innymi wersjami językowymi w oryginalnej wersji gry. O ile generalnie trzymam się w tym tekście polskich wersji nazw użytych w grze, jak np. Obieżydrzew, tak głównego bohatera nazywam w oryginalnej wersji i nie mogę po prostu uwierzyć jak ktoś mógł wpaść na pomysł tłumaczenia jego imienia. Jerry to zdrobnienie, jego oryginalne imię to Jeremiah i o ile można to przetłumaczyć jako Jeremiasz, tak używanie Jerzyk, jako zdrobnienia cały czas wywoływało u mnie mordercze myśli w kierunku osoby robiącej spolszczenie. Nie wiem kto to jest, na końcowych napisach zajęłam się rozmową z mieszkańcami Myszogrodu (bo jest taka możliwość), ale może i lepiej żebym nie wiedziała.

Reszta tłumaczenia wypada całkiem przyzwoicie, a nawet bardzo dobrze. Na tyle, na ile trzymałam się czytania napisów, tak tylko kilkukrotnie natrafiłam na zbyt zmienione znaczenie jak na mój gust. Nie jest to jednak coś, co mylnie interpretowałoby oryginalną treść.
W grze natrafimy też na więcej niż kilka żartów, a szczególnie w jednej sytuacji, której szczegółów zdradzać nie będę. Tu tłumaczenie wypada już zdecydowanie gorzej, ale cóż, powiedzmy, że widać starania. Tłumaczenie żartów generalnie nie jest łatwym zadaniem.
Królicza łapka
Przechodząc do noty końcowej, muszę przyznać, że długo zastanawiałam się nad oceną tego tytułu. Na wysokie noty trzeba sobie zapracować i o ile początkowo myślałam, że może oto będzie w końcu kandydat na dziesiątkę, tak dość szybko przekonałam się, że jednak nie. Gra sama wprowadza czasami niepotrzebne nieporozumienia a propos samej kolejności wykonywania zadań (nieszczęsna liniowość), jak i innych aspektów gry, np. czar Wskazówkowicz. Psuje to immersję. Nie dostaniemy też żadnych łamigłówek do rozwiązania. Ewentualnie jeśli by się uprzeć, można tak nazwać punkt kulminacyjny pod koniec gry. Wcześniej nawet trafimy na jedną układankę, ale spotka ją typowy los rozwiązania na siłę, jak w Tale of a Hero, gdzie główny bohater po prostu rozłupał kamienne płyty. Można powiedzieć, że gra w karty rekompensuje ten brak, ale kurczę. Tamtą jedną mogli już zostawić do rozwiązania.

Mam również mieszane uczucia jeśli chodzi o samo zakończenie. Cała historia z Markizem jest bardzo dobra, ale miałam wrażenie, że autor nie do końca wiedział jak rozpisać tam drogę młodego ucznia. Nagle dwie poznane wcześniej postaci podróżują z nami, który to fakt Daedalic dodaje nawet w oficjalnej informacji prasowej. Dlaczego akurat ta dwójka? Rozumiem, że pasuje to do dalszego zadania, ale jednak jest to dla mnie spory zgrzyt. Tym bardziej, że samo zakończenie jest dość długie i w porównaniu do poprzednich wydarzeń wyraźnie bardziej różnorodne. Wspomniane postaci mają również swoją minutę sławy – jak dla mnie kompletnie niepotrzebna scena.
Jednak moją największą solą w oku jest zmieniony tytuł. Nie potrafię tego przeboleć i jest to decyzja której zwyczajnie nie rozumiem. Oryginalny tytuł The Rabbit’s Apprentice bardziej pasuje do całej historii, ma też swoje drugie dno. Tymczasem Noc Królika… Markiz pierwszy raz widzi naszego bohatera pod osłoną nocy i to w sumie jedyne istniejące powiązanie.

Niemniej jednak historia ogólnie jest bardzo dobra i kreatywna. Jako fanka Markiza de Hoto powiedziałabym, że czekam na kontynuację z nim w roli głównej (bo historia to tam jest!), ale nie wiem czy się doczekam. Świetna kreacja postaci, przepiękna grafika, nastrojowa muzyka. Myszogród stanowi naprawdę dobrze przemyślane miasto. Lokacje w grze, to miejsce gdzie po prostu miło się spędza czas, co jest też zasługą ogólnie silnego klimatu. Genialne po prostu zastosowanie elementów fabularnych w interfejsie! No i ten humor. The Night of the Rabbit to jedna z tych gier, które zapadają w pamięć i do których porównuje się inne gry. Tak jak wcześniej w The Whispered World, tak i teraz Daedalic wspiął się niemal na szczyt. W mojej opinii zabrakło bardzo niewiele aby tam dotrzeć. No cóż. Może następnym razem będzie dziesięć.
9 | PLUSY: fabuła + klimat + kreatywnie zaprojektowany interfejs + humor! + piękna muzyka + wspaniała grafika + lokacje + charakterystyczne postaci + Markiz de Hoto |
MINUSY: duża liniowość i niepomocna pomoc - niezbyt spójne zakończenie - niepotrzebnie zmieniony tytuł - Jerzyk < sic! > |
Autorka: Kami
dnia 09.06.2013 16:25
dnia 09.06.2013 19:17
dnia 10.06.2013 11:47
dnia 11.06.2013 06:22