Ludzie nie zawsze postępują uczciwie. Niektórym weszło to nawet w nawyk, czyniąc z różnego rodzaju przekrętów dość skuteczny sposób na przetrwanie. Tak robi chociażby Michael Beezle, główny bohater gry przygodowej Hoodwink. W końcu przychodzi jednak czas, kiedy młodzieniec zapragnie się ustatkować. Niestety, plan ułożenia sobie życia u boku ukochanej nie idzie po jego myśli. Powiedziałabym wręcz, że w pewnym momencie wszystko zaczyna się sypać. Michael wpada bowiem w nie lada tarapaty. A my, gracze będziemy musieli pomóc biedakowi w wykaraskaniu się z całego ambarasu, doznając przy tym zarówno przyjemności, jak i frustracji.
Zadanie opieki nad młodym cwaniaczkiem zlecają nam niezależni deweloperzy z malezyjskiej firmy E-One Studio. To właśnie oni odpowiadają za stworzenie recenzowanej przeze mnie pozycji. Przyznam szczerze, iż o azjatyckich producentach usłyszałam po raz pierwszy w związku z doniesieniami na temat Hoodwink. Perypetie Michaela Beezle stanowią debiut malezyjskiego zespołu na rynku wirtualnej rozrywki. Co prawda, kilka lat temu firma zaistniała w branży za sprawą informacji o pracach nad przygodową grą akcji Hidden Dawn, lecz projekt ten nadal znajduje się w fazie produkcji. Fakt, iż za Hoodwink stoi mało znana ekipa nie nastawił mnie negatywnie do owego tytułu. Udostępniane przed premierą materiały dawały zresztą nadzieję na udaną zabawę.
Humor, noir i postapokalipsa
Fabuła przygodówki przenosi graczy w przyszłość, która nie rysuje się w różowych barwach. W podupadającym świecie władzę zagarnęła korporacja UniCorp, kusząc ludzi obietnicami lepszego życia. Z upływem lat, wielka firma umocniła swoje rządy. Pod pretekstem zaprowadzenia porządku objęła kontrolę nad społeczeństwem i kontynuowała politykę indoktrynacji, w myśl której wszelkie działania UniCorp prowadzą ku generalnemu dobrobytowi. Mamy tu zatem do czynienia z dystopijną wizją przyszłości. W tego typu opowieściach dominuje zazwyczaj ponura i przygnębiająca atmosfera. Zespół z E-One Studio zdecydował się pójść w trochę innym kierunku niż większość twórców. Pomimo postapokaliptycznej otoczki scenariusz Hoodwink utrzymany jest w komediowej tonacji. Chociaż bohaterom przyszło egzystować w nienajlepszych warunkach, w grze nie brakuje śmiesznych sytuacji. Najczęściej zetkniemy się z humorem, który może się lekko skojarzyć z kreskówkami o Tomie i Jerrym. Jednocześnie muszę zaznaczyć, iż autorzy przygodówki nie poprzestali na połączeniu idei dystopii z komedią i wprowadzili również sporo elementów rodem z filmu noir. Już na samym wstępie odbiorców wita charakterystyczny dla gatunku komentarz z offu z tą różnicą, że słyszany głos nie należy do prywatnego detektywa. Wypowiada się ktoś, kto stoi raczej po drugiej stronie barykady, czyli Michael Beezle we własnej osobie.

Przejdę teraz do kreacji postaci w grze. Dlaczego zwracam uwagę na tę część składową malezyjskiej produkcji? Otóż zwiedzane w trakcie rozgrywki miasto Global-1 zamieszkują naprawdę barwne indywidua. Michael to typ wiecznie kombinującego złodziejaszka, który określa siebie mianem "eksperta od akwizycji". Nie wzbudza on bynajmniej pogardy. Za sprawą niewątpliwego uroku osobistego jawi się jako sympatyczny młody mężczyzna. Poza tym, w gruncie rzeczy dobry z niego człowiek. Spośród pozostałych postaci, w pamięć zapadła mi zwłaszcza lokalna handlarka o imieniu Saffron. Za każdym razem, gdy zbliżałam się do straganu pozytywnie zakręconej hippiski czułam się niczym w złotej erze dzieci kwiatów. Kogo jeszcze poznamy podczas przemierzania futurystycznego uniwersum? M.in. kociego detektywa Pyre, wyglądającego jakby urwał się z kart chandlerowskiego kryminału. Oprócz tego warto odnotować obecność pociesznych i rozemocjonowanych robotów, których nie można nazwać stuprocentowymi maszynami. Kiedyś były one ludźmi z krwi i kości, ale obecnie ich mózg znajduje się w mechanicznym pancerzu. Zważywszy na azjatycki rodowód przygodówki, nie zdziwiłabym się jeśli deweloperzy chcieli delikatnie puścić oko w stronę miłośników mangi oraz anime Ghost in the Shell.
Skłamałabym twierdząc, iż otrzymaliśmy scenariusz bez wad. Fabuła posiada dość poważną usterkę. Owego mankamentu nie potrafią zamaskować wyraziste postaci ani udana mieszanka gatunków. Przedstawiona w grze historia stanowi zaledwie wstęp do większej opowieści. Hoodwink jest epizodyczną produkcją, wzorem twórczości firmy Telltale Games. Pierwsze spotkanie z Michaelem jedynie wprowadza w realia świata, a także przybliża kilkoro bohaterów przygodówki. Zobaczymy przygotowania naszego protagonisty do najważniejszej chwili w swoim życiu, natomiast później obserwujemy jak nagle staje się wrogiem publicznym numer jeden. Wszystko dzieje się w miarę szybkim tempie i bez nadmiernego wchodzenia w szczegóły. Na dodatek, akcja urywa się w momencie, kiedy rozkręca się na dobre. Jakie zarzuty ciążą na Michaelu? Dlaczego konkretnie wplątano go w poważne kłopoty? Tego na razie się nie dowiemy. W konsekwencji, owoc pracy E-One Studio raczy odbiorców pytaniami bez odpowiedzi oraz silnym uczuciem niedosytu.

Prosto, aczkolwiek irytująco
Hoodwink należy do grupy klasycznych przygodówek. Grę obsługujemy w całości przy użyciu lewego przycisku myszy. Po wskazaniu aktywnego punktu na planszy, kursor przybiera adekwatną formę. W większości przypadków łatwo domyślić się czynności, jakiej dotyczy dana ikona. Ponadto zawsze możemy kliknąć na kontur Michaela w lewym dolnym rogu ekranu, co zaowocuje wyświetleniem okna z listą opcji interakcji wraz ze zwięzłym objaśnieniem oraz zabawnymi notatkami głównego bohatera. Wydawać by się mogło, że sterowanie w grze cechuje się dużą przystępnością, jak przystało na porządny point'n'click. Niestety, nie ustrzeżono się niedoróbek. Rozczarowuje funkcja tzw. zmiany widoku, której ikona przywodzi na myśl opuszczanie danej planszy. W pewnym sensie zresztą tak jest, gdyż lokacja zostaje wówczas podzielona na kilka mniejszych. O ile w przypadku rozległych miejscówek, taki zabieg jeszcze ujdzie, o tyle w niewielkich pomieszczeniach zupełnie się nie sprawdza i wprowadza niepotrzebny chaos. Za kompletne niedopatrzenie twórców uznaję brak zasygnalizowania możliwości opuszczenia lokacji, przy pomocy odpowiedniej ikonki, przez co nie zauważyłam przejścia do kolejnej części miasta.
Ukończenie produkcji zajmie maksymalnie 2,5 godziny, co jest dosyć standardowym czasem jak na epizod. Postawione przed nami zadania nie wywołają przegrzania mózgownicy od nadmiaru myślenia. Perypetie sympatycznego złodziejaszka charakteryzują się bowiem niskim poziomem trudności. Często przygodówka ta wydawała mi się wręcz za łatwa. Inwentarzówki uproszczono do granic możliwości. Przedmiotów nie da się wyjąć z ekwipunku ani łączyć między sobą. Kiedy hotspot wymaga użycia elementu z naszego inwentarza, gra od razu proponuje właściwy obiekt. Co do konwersacji, sprowadzają się one głównie do oglądania krótkich scenek. Największą bolączką jest niemożność ich przeklikania, podobnie jak w przypadku pojedynczych komentarzy głównego bohatera. Ponadto irytowałam się trochę przez średnio ciekawe mini-gierki, gdzie liczą się sprawne ręce oraz czas. Przykładowo natrafimy na zadania polegające na prawidłowym machaniu korbką czy łapaniu biegających stworzeń. Na szczęście, wybranie niższego poziomu trudności wpływa wyłącznie na tego rodzaju wyzwania.

Przygodówka ta nie zawiera opcji podświetlania hotspotów, co uważam za bardzo dobre posunięcie. Umieszczenie takiej funkcji jeszcze bardziej spłyciłoby niezbyt rozbudowaną rozgrywkę. Twórcy wprowadzili natomiast opcjonalne podpowiedzi, pojawiające się w górnej części ekranu. W praktyce ów system okazuje się mało przydatny, gdyż niekiedy ujrzymy wskazówki odnoście wykonanych już czynności. Zraził mnie także fakt, iż nie można zapisać stanu gry. Hoodwink tworzy save’y samodzielnie, przy czym robi to w kilku wybranych przez siebie momentach. Gdybyśmy przerwali zabawę na krótko przed kolejnym zapisem, czeka nas potem ponowne przechodzenie znanego fragmentu, wysłuchiwanie całych dialogów itd. Dobrze, że przynajmniej program informuje o zapisanych check pointach.
Audio-video
Jeżeli chodzi o wizualną oprawę losów pana Beezle, grafika została wykonana w trzech wymiarach, lecz dzięki cel-shadingowej technice renderowania cechuje ją komiksowy wygląd. W większości lokacji przeważają ciemne barwy. Nawet bardziej kolorowe plansze odznaczają się pewną dawką mroku oraz brudu, co moim zdaniem idealnie odzwierciedla wizerunek niszczejącej metropolii. Główne postaci dobrze się prezentują, a ponadto potrafią realistycznie gestykulować podczas przerywników filmowych. Przyczepię się tylko do chodu Michaela we właściwej części gry. Wysłany we wskazane miejsce, zazwyczaj porusza się śmiesznym chodem. To jednak drobnostka w porównaniu z wybranymi statystami, którzy najwidoczniej uciekli z laboratorium klonowania. Mimo lekkich zmian w ubiorze, można się zorientować, że patrzymy na kserokopie hippiski oraz właściciela budki z jedzeniem. Identyczny wygląd policjantów już nie drażni ze względu na służbowe uniformy. Da się też przeboleć roboty różniące się zaledwie kolorem.

Muzykę zawdzięczamy Leonowi Willettowi. Jego nazwisko nie powinno być obce miłośnikom gatunku, ponieważ kompozytor ten ma na swoim koncie soundtrack do Dreamfall: The Longest Journey. Przeważnie usłyszymy klimatyczny jazz, w którym czuć inspirację amerykańską muzyką z początku XX wieku. Gwoli ścisłości, dodam, że ścieżka dźwiękowa zawiera także słynny menuet autorstwa Luigiego Boccheriniego. Co się tyczy odgłosów otoczenia, twórcy usiłowali podkreślić realizm świata poprzez strzępki rozmów przeprowadzanych przez statystów. Słychać je dosyć wyraźnie tylko wtedy, gdy nasz protagonista stoi tuż obok rozmówców. Wystarczy odejść kawałek dalej i zapada cisza. W efekcie, owe dialogi wypadły ciut sztucznie. Do angielskiego dubbingu nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Zatrudnieni aktorzy spisali się dosłownie na medal
.Podsumowanie
Hoodwink miał predyspozycje ku byciu świetną produkcją. Fabuła przygodówki potrafi zaintrygować, bohaterowie zapadają w pamięć, a interesująca oprawa audio-wizualna z pozytywnym skutkiem podkreśla atmosferę. Tym bardziej żałuję, że nie wykorzystano drzemiącego w grze potencjału i wypuszczono na rynek niedopracowany produkt. Do wymienionych wcześniej minusów, muszę jeszcze doliczyć pojawiające się nierzadko długie ekrany ładowania. Być może poprawa przyjdzie wraz z kolejnym epizodem, w którym deweloperzy z Malezji zniwelują wady pierwowzoru. Pomimo swoich niedoskonałości opowieść o Michaelu Beezle nie powinna odejść w zapomnienie.
6 | PLUSY: udane połączenie ponurej wizji przyszłości z komedią i czarnym kryminałem + barwne postaci + trzy poziomy trudności wpływające na zręcznościowe mini-gry + ciekawa oprawa graficzna + klimatyczna muzyka + bardzo dobry angielski dubbing |
MINUSY: to tylko wstęp do większej historii - niezbyt wygodne sterowanie - brak możliwości przeklikiwania dialogów - za łatwa - brak opcji zapisu w dowolnym momencie - szwankujący system podpowiedzi - klony na ulicach - sztuczne rozmowy statystów - długie ekrany ładowania - mini-gry |
autorka: crouschynca