Captain Morgane and the Golden Turtle - recenzja (PS3)

Dodane przez crouschynca dnia 29.04.2012 13:12

Swego czasu na komputerową scenę wkroczyła złotowłosa Sunny. Jej debiut miał miejsce w przygodówce So Blonde: Blondynka w opałach. Tytuł gry wskazywał zatem dobitnie na kim powinna skupić się uwaga odbiorców. I chociaż główna bohaterka była atrakcyjną młodą dziewczyną, na horyzoncie czaiła się poważna konkurencja. Rywalką gotową skraść serca graczy okazała się jedna z drugoplanowych postaci, a mianowicie pani kapitan Morgana. Owa heroina stanowiła idealną przeciwwagę dla słodkiej Sunny, zarówno za sprawą wyglądu, jak i usposobienia. Zainteresowanie wzbudzała także wykonywana przez nią profesja. W końcu pirackimi okrętami dowodzili zazwyczaj mężczyźni. Programiści z Wizarbox najwyraźniej również dostrzegli drzemiący w tej bohaterce potencjał, czego dowodzi powstanie spin-offu So Blonde o nazwie Captain Morgane and the Golden Turtle.

Gwoli ścisłości, recenzowana przeze mnie gra jest w pewnym sensie trzecim tytułem, który wykorzystuje uniwersum stworzone na potrzeby pecetowej Blondynki w opałach. Otóż w międzyczasie, na konsolach NDS i Wii pojawiła się przygodówka So Blonde: Back to the Island. Posiadacze sprzętu firmy Nintendo nie otrzymali bezpośredniego portu z blaszaków, lecz alternatywną wersję historii przedstawionej w pierwowzorze. Za to produkcja z ciemnowłosą Morganą w roli głównej uderzyła ze wzmożoną siłą, ukazując się aż na czterech platformach: PC, PS3, NDS oraz Wii. W moje ręce trafiła natomiast wersja na konsolę Sony, która poza tradycyjnym padem obsługuje także kontroler ruchu PlayStation Move.

Córka pirata

Akcja Captain Morgane and the Golden Turtle rozpoczyna się w czasach, kiedy główna bohaterka ma zaledwie osiem lat. Dni mijają jej przede wszystkim na zabawach z przyjaciółmi i wykonywaniu poleceń matki, ale już teraz w głowie dziewczynki kłębią się wielkie plany. Będąc córką kapitana pirackiego statku, sama pragnie zostać w przyszłości morskim rozbójnikiem. Ma zresztą ku temu niemałe predyspozycje, gdyż odznacza się dość stanowczym charakterem. Jednakże szybko zostajemy przeniesieni o kilka lat w przód, a konkretnie do dnia siedemnastych urodzin Morgany. Można powiedzieć, iż spełniły się jej marzenia. Dziewczyna przemierza bowiem wraz ojcem morza i oceany. Co więcej, Alessandro Castillo postanowił wyjść naprzeciw najskrytszym pragnieniom ukochanej córki, powierzając jej w ramach urodzinowego prezentu funkcję zastępcy kapitana. Mimo że otrzymane stanowisko wiąże się z dużą odpowiedzialnością, nasza bohaterka z przyjemnością przystępuje do wypełniania swoich obowiązków. Ojciec nakazuje Morganie zwerbować nowych członków załogi, a także znaleźć odpowiednie zlecenie. W ten sposób zaczyna się prawdziwa przygoda, ponieważ panna Castillo spotyka na swojej drodze bogatego kupca Thomasa Briscoe. Mężczyzna potrzebuje statku, na pokładzie którego wyruszyłby na poszukiwania legendarnego Złotego Żółwia. Dziewczynie podoba się pomysł wyprawy po skarb oraz perspektywa stawienia czoła ewentualnym niebezpieczeństwom. Dlatego też oboje szybko dochodzą do porozumienia. Ponadto w trakcie wojaży piękna piratka wpadnie na trop zaginionego wujka Eduardo. Jako że był on bardzo bliski jej sercu, Morgana nie omieszka sprawdzić ile prawdy tkwi w krążących na jego temat plotkach.

Ahoj przygodo!

Podobnie jak w przypadku perypetii blondynki, do prac nad scenariuszem zatrudniono cenionego w branży Steve’a Ince’a. Moje oczekiwania względem fabuły były zatem dość spore. Niestety, na początku Captain Morgane nie wzbudziła we mnie zachwytu, gdyż pierwszy rozdział zapowiadał banalną opowiastkę dla małych dzieci. Nie było źle, lecz po prostu przeciętnie. Na szczęście, już drugi rozdział przyniósł wyraźną poprawę, a z każdym następnym fabuła coraz bardziej się rozkręcała. Dalsze partie gry złagodziły też moją opinię na temat średnio pasjonującego wstępu, przedstawiającego wycinek z życia ośmioletniej Morgany. Nie chcę zdradzać zbyt wielu szczegółów, więc ograniczę się do informacji, iż napotkane wówczas postaci, ich relacje z przyszłą piratką oraz wykonane przez gracza czynności odegrają pewną rolę w późniejszych etapach przygodówki od Wizarbox. Nadal uważam początek za najsłabszy element skryptu, ale po zapoznaniu się z całością, doceniam konstruktorski zamysł autora scenariusza.

W efekcie, otrzymałam ciekawą opowieść, w której przygoda umiejętnie łączy się z humorem. Jak przystało na historię pogoni za skarbem, bohaterowie dużo podróżują, odwiedzają okoliczne wyspy i muszą uporać się z kolejnymi przeszkodami. A skoro twórcy postawili na komediową tonację, wiele obserwowanych na ekranie wydarzeń wywoła mniejszy bądź większy uśmiech na naszych twarzach. Zetkniemy się tu z komizmem sytuacyjnym, charakterologicznym oraz mnóstwem zabawnych dialogów. Dużo miejsca poświęcono zwłaszcza szowinistycznym żartom dotyczącym sensu obsadzenia panny Castillo na stanowisku kapitana. Poza tym, nie zapomniano o amatorach wyłapywania wszelkiego rodzaju smaczków, umieszczając w grze m.in. nawiązania do popkultury. Nie mogło też zabraknąć odniesień do So Blonde. Co ciekawe, spotkamy nawet niewiastę o jasnych włosach. Nie jest to jednak bohaterka wcześniejszych produkcji studia Wizarbox, ale niejaka Sonia Bond. Wprawdzie dziewczyna nie posiada tyle wdzięku co Sunny, jednak dobrze spełnia rolę głupiej blondynki z dowcipów. Wielką radość sprawiła mi z kolei możliwość ponownego ujrzenia znanych twarzy, np. panny Brown, Sanchy, wodzów Chemi’na i Bajari, czy wreszcie czarnego charakteru – Hilary’ego Simpkinsa (Jednookiego). Oczywiście zapoznamy się także z nowymi postaciami, którzy są równie barwni i charyzmatyczni co starzy znajomi. Ponadto porównując Captain Morgane do Blondynki w opałach, chciałabym przypomnieć, iż oprócz powodów do śmiechu, perypetie Sunny niosły ze sobą poważniejsze treści. Jeżeli polubiliście owe refleksyjne momenty, z pewnością ucieszy Was obecność tego typu fragmentów w historii o Złotym Żółwiu.

Gdzie myszki nie ma, tam pada i magiczną pałeczkę poślą

Zapytana o najlepsze urządzenie do obsługi gier point’n’click, bez zastanowienia wskazałabym myszkę. Przypuszczam, że identyczna odpowiedź padłaby z ust większości miłośników gatunku. Mimo wszystko od dłuższego czasu kusiła mnie możliwość przetestowania klasycznej przygodówki na konsoli. Dlatego z chęcią skorzystałam z takiej opcji, kiedy nadarzyła się ku temu okazja. Jak wspomniałam we wstępie, wersja dla posiadaczy PlayStation 3 pozwala na zabawę przy użyciu gamepada lub specjalnego kontrolera, zwanego potocznie „różdżką”. Sterowanie padem jest w miarę wygodne. Poszczególne przyciski odpowiadają za interakcję ze światem gry, podświetlanie hotspotów, otwieranie ekwipunku itd. Poruszając prawą gałką, sprawimy, iż bohaterka uda się w wybraną przez nas stronę. Lewa wskazuje natomiast najbliższy w danym kierunku aktywny punkt, który musimy następnie zatwierdzić właściwym guzikiem.

Jeżeli zaś chodzi o kontroler ruchu Move, operowanie owym urządzeniem przypomina nieco używanie poczciwej myszy w myśl zasady „wskaż i kliknij”. Kursor przesuwa się na ekranie zgodnie z ruchami różdżki, rejestrowanymi przez kamerę PlayStation Eye. Jedyna mała różnica w stosunku do gryzonia dotyczy przemieszczania postaci bez zatrzymywania się na jakimkolwiek hotspocie. W takich sytuacjach poruszamy kontrolerem z jednoczesnym przytrzymaniem stosownego przycisku. Pozostałe czynności (np. oglądanie czy rozmawianie) wymagają tylko pojedynczego kliknięcia. Generalnie gra przy pomocy Move nie przysparza trudności, aczkolwiek trzeba się do tego przyzwyczaić i zdecydowanie trzymać różdżkę w ręku. Dodam jeszcze, że w większości mini-grach Move sprawia się według mnie lepiej niż gamepad.

Długa, choć dość łatwa rozrywka

Interfejs charakteryzuje się dużą przystępnością. Po wskazaniu aktywnego punktu na planszy, kursor przybiera odpowiednią formę. Otwarty ekwipunek zajmuje większość ekranu, ale jest czytelny i daje dostęp do mapy, listy celów oraz menu opcji. Przedmioty można łączyć wewnątrz inwentarza, a właściwa kombinacja zostaje zasygnalizowana wibracją kontrolera. Do skomplikowanych nie należy także sama rozgrywka, która opiera się głównie na eksploracji kolejnych lokacji, przeprowadzaniu rozmów oraz rozwiązywaniu zadań ekwipunkowych. Użycie poszczególnych przedmiotów jest sensowne, mimo że zazwyczaj należy potraktować je z przymrużeniem oka. Ponadto w naszym plecaku znajdziemy niekiedy portrety innych postaci. Jak łatwo się domyślić, musimy wówczas skorzystać z ich pomocy przy niektórych zagadkach inwentarzowych. Co do klasycznych łamigłówek, występują one w ilości śladowej, lecz dobrze poprowadzony scenariusz pozwala przymknąć na to oko.

Przygody blondynki zawierały pewną liczbę mini-gierek. Nie inaczej jest w przypadku Captain Morgane and the Golden Turtle, gdzie od czasu do czasu stawimy czoła tego typu zadaniom. Wśród nich natkniemy się na wyzwania wymagające zręcznych palców, jak i odrobiny myślenia czy zwykłego szczęścia. Ich obecność zbytnio mi nie przeszkadzała, choć prawdopodobnie nie każdemu przypadną do gustu. Na szczęście, pracownicy firmy Wizarbox pomyśleli o przeciwnikach powyższych fragmentów, dodając opcję pominięcia owych zadań. Natomiast tym, co bezsprzecznie przemawia na korzyść Captain Morgane, jest długi czas rozgrywki. Ukończenie liczącej w sumie 10 rozdziałów gry zajęło mi około 14 godzin z dokładnym oglądaniem lokacji, a także z zaliczeniem wszystkich mini-gier. Na dodatek, posiadacze PS3 otrzymują motywację do ponownego przejścia przygodówki w celu skompletowania kolekcji trofeów.

Piracki image

Klasycznej przygodowej rozgrywce towarzyszy grafika 2.5D. Dwuwymiarowe lokacje zostały starannie wykonane i sprawiają wrażenie żywcem wyjętych z filmów animowanych. Bardzo podobały mi się również ręcznie rysowane twarze, wyświetlające się obok poszczególnych kwestii dialogowych. Trójwymiarowe modele postaci wyglądają trochę słabiej, lecz sama panna Castillo w wieku 17 lat to rzeczywiście urodziwa dziewczyna. Najgorzej wypada animacja bohaterów. Wprawdzie niemalże dorosła Morgana przechadza się z odpowiednią gracją, tego samego nie da się już powiedzieć o jej ośmioletnim wcieleniu i innych postaciach. Co więcej, kilkoro osobników poruszało się tak, jakby nosiło… brudne pieluchy. Do minusów oprawy wizualnej muszę też zaliczyć element, który w założeniach twórców powinien służyć do zwiększenia realizmu. W trakcie rozmów postaci często gestykulują, ale przez powtarzające się ruchy rąk bliżej im do marionetek niż żywych ludzi.

Obecne w przygodówce przerywniki filmowe zostały ukazane w formie statycznych dwuwymiarowych scenek, a ich komiksowy styl pasuje do właściwej części gry. Na dwa wymiary zdecydowano się też przy opracowywaniu mini-gier. Najmniej entuzjazmu wzbudziły we mnie te zadania, gdzie miałam wątpliwą przyjemność oglądania kreskówkowych ludzików z wielkimi głowami. Na taki wygląd postawiono wcześniej w Back to the Island. Sądzę, że zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłby powrót do stylistyki wykorzystanej w pecetowej odsłonie So Blonde. W tamtej produkcji wybrane zadania przypominały bowiem gry z lat osiemdziesiątych i wczesnych dziewięćdziesiątych.

Aranżacja i wokale

Przygrywająca w tle muzyka nie zachwyca, lecz nie przyprawia także o ból głowy. Szkoda jednak, że nie skomponowano więcej utworów. Odgłosy otoczenia dzielą na dwie grupy: groteskową (np. wycieranie okien lub całusy) oraz realistyczną (m.in. szum morza, skrzypienie drewna czy szczekanie). Chociaż dźwięki z pierwszej kategorii podkreślają komediowy nastrój gry, początkowo wywołały we mnie lekki dyskomfort. Jednakże z czasem przyzwyczaiłam się do nich. Za to żadnych uwag nie mam wobec odgłosów, które wchodzą w skład drugiej grupy. Jeżeli chodzi o angielski dubbing, zatrudnieni aktorzy profesjonalnie podeszli do swojej pracy i odpowiednio wczuli się w powierzone im role. Jedynie Sonia Bond wydała mi się zbyt piskliwa. Niestety, czasami pogawędki rozpoczynają się zaraz po zniknięciu ekranu ładowania. Dlaczego nad tym ubolewam? Otóż nie słychać wtedy pierwszej kwestii dialogowej. Dobrze, że jej treść można przynajmniej poznać dzięki napisom.

Wrażenia z podróży

Wprawdzie minimalnie wyżej oceniam Blondynkę w opałach, ani trochę nie żałuję czasu spędzonego na poszukiwaniu skarbu oraz w zdobywaniu tzw. pirackiego doświadczenia. Captain Morgane and the Golden Turtle to bardzo dobra przygodówka, która powinna zainteresować zarówno mniej, jak i bardziej doświadczonych miłośników gatunku. Perypetie panny Castillo nie ustrzegły się paru wad, ale owe usterki są na tyle małe, że nie uprzykrzają przyjemności płynącej z rozgrywki. Oprócz tego produkcja studia Wizarbox przekonała mnie do konsolowych wersji gier w stylu point’n’click. Mam nadzieję, że któryś z rodzimych dystrybutorów zainteresuje się tym tytułem i wyda go w polskiej wersji językowej.

8 PLUSY:
przemyślana i ciekawa fabuła + humor + nawiązania do So Blonde + wyraziści bohaterowie + długi czas rozgrywki + możliwość pominięcia mini-gierek + ładne lokacje + dobry angielski dubbing + większość odgłosów otoczenia + obsługa dwóch różnych kontrolerów w wersji na PS3
MINUSY:
nie najlepsze animacje postaci - wygląd niektórych mini-gierek - mało zróżnicowana ścieżka dźwiękowa - nie słychać kwestii dialogowej, pojawiającej się tuż po ekranie ładowania

autorka: crouschynca

   

Komentarze


Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
   

Dodaj komentarz


Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
   

Oceny


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?