Twórcy z Amanita Design to zdolne bestie, co udowodnili już nie raz. A jeśli tak się składa, że ktoś wychował się w piwnicy gdzieś na biegunie północnym i nigdy o genialnych Czechach nie słyszał, to najwyższy czas nadrobić to karygodne niedopatrzenie. Okazja do tego jest świetna, gdyż najnowsza gra studia, Botanicula, znajduje się już w dystrybucji cyfrowej, a za parę dni trafi na nasze półki sklepowe. Nie traćmy więc dalej czasu, bajkowo-przyrodniczo-robaczkowa przygoda czeka! Juchu!
Historia w Botaniculi jest dość mocno pretekstowa. Jako drużyna małych, roślinkopodobnych żyjątek musimy ocalić ostatnie nasionko naszego ojczystego drzewa przed zakusami złych pająków, które pragną całkiem zniszczyć przyrodę. Mogę jednak zagwarantować, iż podczas rozgrywki nikomu ta prostota fabularna nie przeszkadza. Ba! Nawet o tym nie pomyślicie! Będziecie na to zbyt zajęci uśmiechaniem się od ucha do ucha. Tak, Botanicula to najlepszy antydepresant dostępny bez recepty. Gra urzeka właściwie wszystkim. Poczynając od przeuroczych głównych bohaterów, poprzez oprawę audiowizualną, aż na kreatywności twórców w procesie kreacji świata skończywszy. Mogłabym teraz zrobić kopiuj-wklej z dowolnego tezaurusa otwartego na słowie „wspaniały”, a i tak nie oddałabym nawet ćwierci pozytywnego wrażenia, jakie zrobiła na mnie ta gra. Co tu jeszcze robicie, czytając ten tekst? Idźcie lepiej pograć sami!

Juchu i do przodu!
Jeśli jednak Wasza cierpliwość dorównuje tej posiadanej przez Mistrzów Jedi, zostańcie jeszcze chwilkę. Zachwyty zachwytami, ale czym właściwie jest Botanicula? Wiadomo, że przygodówką, nie trzeba posiadać przenikliwości Sherlocka, by to wydedukować. Ale jest też przygodówką ze stajni Amanita, więc działa na trochę innych zasadach niż najbardziej typowe point'n'clicki. Chociażby charakterystycznego dla gatunku kolekcjonowania przedmiotów, nie jest tutaj wcale dużo. Gromadzenie różnego śmiecia owszem występuje, manifestując się chociażby w konieczności zebrania kilku kluczy, by otworzyć kłódkę, ale sama rozgrywka opiera się głównie na manipulowaniu otoczeniem. Na ekranie znajduje się mnóstwo miejsc, na które możemy oddziaływać, na przykład przesunąć liścia albo zestresować kliknięciem jednego z wielu barwnych mieszkańców drzewa. Odpowiednia kolejność takich akcji, czyli odkrycie metody działania danej planszy, stanowi najczęściej przepustkę do sukcesu. Okazjonalnie pojawiają się jakieś proste minigierki urozmaicające rozgrywkę. Czasem też musimy skorzystać z umiejętności jednego z piątki naszych podopiecznych, który jako jedyny może poradzić sobie z danym zadaniem. Co w Botaniculi najfajniejsze, to fakt, że lwia część rzeczy, które możemy tu zrobić, nie jest obowiązkowa. Nikt nam na przykład nie każe klikać na żabę moczącą się w stawie, ale jeśli to uczynimy, zostaniemy uraczeni w nagrodę radosnym songiem. Za każdy odkryty smaczek dostajemy specjalną animowaną i udźwiękowioną kartę, których kolekcję możemy przejrzeć w dowolnej chwili. Sprawia to, że czerpiemy prawdziwą radość z eksploracji i chcemy ciągle przeć naprzód, by poznać jak największy fragment tego urokliwego świata.
Zagadki, jakie przyjdzie nam rozwiązać po drodze do uratowania botanicznego uniwersum, nie są może obezwładniająco skomplikowane, lecz operują na wyższym poziomie abstrakcji. Wszystko ma jednak sens, jeśli wnikniemy głębiej w pokręconą logikę tego świata i przestawimy się na myślenie poza utartymi schematami. Poza tym, nawet jeśli przytniemy się gdzieś na chwilę, to Botanicula wciąż pozostaje grą wybitnie relaksującą i poprawiającą nastrój. Optymizm po prostu bije z niej prawym sierpowym prosto w serce, a tona uroczego humoru rozbawi wszystkich, może oprócz największych i niepoprawnych ponuraków. Spędziłam z Botaniculą trzy godziny i nie żałuję ani minuty. Właściwie to już myślę o jej ponownym przejściu. Może się wydawać, że trzy godziny to strasznie mało. Zwykle mieszam gry z błotem, jeśli oferują zbyt krótką rozgrywkę (oberwało się między innymi Yesterdayowi), tym razem jednak nie sądzę, aby takie besztanie było potrzebne. Botanicula jest idealna pod względem długości – wystarczająco rozbudowana, by zapewnić frajdę, lecz jednocześnie na tyle krótka, by nie zamęczyć swoją słodkością. Jak dla mnie studio Amanita wyważyło to idealnie, lecz zrozumiem, jeśli komuś zamarzy się dłuższa przygoda z sympatycznymi ludzikami. Cóż, może w sequelu?

Jakie to dobre!
Pod względem technicznym znów nie jestem w stanie nic grze zarzucić, gdyż wciąż rozpływam się w zachwytach. Grafika jest prosta, choć kolorowa i po prostu urocza, podobnie jak projekty wszystkich napotykanych na drodze robaczkowych żyjątek małych i dużych. Generalnie słowa „uroczy” i „rozbrajający” pasują właściwie do każdego elementu Botaniculi. Same poziomy zostały rozplanowane bardzo ciekawie i ciągle zastanawiamy się czym też zaraz zostaniemy zaskoczeni. Nie można oczywiście zapomnieć o genialnym soundtracku. Pasuje on po prostu idealnie do tego, co akurat dzieje się na ekranie. Najbardziej w pamięć rzucił mi się motyw główny o jakże czarującej nazwie „Juchu!”, który przygrywa nam w momentach triumfu. Jak przystało na grę Amanity, nie uświadczymy tutaj żadnych dialogów w znanym nam języku (chociaż gra ma wersję polską z przetłumaczonymi napisami w menu, co się chwali). Robaczki porozumiewają się między sobą po „robaczywemu”, co oczywiście, zgodnie z ogólnie przyjętym trendem, jest tak słodkie, że może wywołać u gracza cukrzyce uszną. Efekty dźwiękowe stoją na najwyższym poziomie i sięgają jakością gwiazd. Po prostu ach, och i tyle w temacie.
Dawno żadna gra tak bardzo nie przypadła mi do serca jak Botanicula. Ta gra to czysta radość przekuta w najsympatyczniejszą przygodówkę roku. Sprawdźcie ją koniecznie czy to ściągając grę ze Steama, kupując grę w Bundle'u, czy też zaopatrując się w wersję pudełkową. Niech Amanita Design zarobi na Botaniculi. Chłopaki zasłużyli.
9 | PLUSY: ogólna sympatyczność, urok i słodkość + kreatywność w przedstawieniu świata + genialna oprawa audiowizualną + mnóstwo nadobowiązkowych fajności do odkrycia |
MINUSY: nie widzę zza różowo-florystycznych okularów |
autorka: Toddziak