Fantastyka na dobre zadomowiła się w grach komputerowych. Nikogo już nie dziwią epickie historie pełne elfów, magii i ratowania planety przed potwornym i złym do szpiku kości Złem. Wydaje się jednak, że w sztampowym świecie fantasy ciężko stworzyć coś oryginalnego, nie popadając przy tym w przesadę i bełkot. Ludziom z KING Art Games, twórcom The Book of Unwritten Tales, ta trudna sztuka się jednak udała. Stworzyli świetną, a przy tym interesującą opowieść, która umiejętnie wykorzystuje wszystkie klisze gatunku, doprawiając je toną humoru i nawiązań do najsłynniejszych dzieł popkultury. Prawdziwa mieszanka wybuchowa nie będąca na szczęście niewypałem.
Gwiezdny pierścień Indiany Bonda

Cała historia zaczyna się dość niepozornie od porwania pewnego uczonego gremlina przez siły zła. Świadkiem tego zdarzenia jest niekompletnie ubrana elfka Ivo, która niewiele myśląc, spieszy nieszczęśnikowi na ratunek. Niestety, wychodzi jej to połowicznie. Wprawdzie stworek został chwilowo uwolniony i zdążył zlecić niezwykle ważnego questa przypadkowo napotkanemu gnomowi, to jednak ponownie dostał się do niewoli. Wspomniany wyżej gnom to Wilbur Weathervane, główny bohater, który został obarczony misją zaniesienia pierścienia do Arcymaga rezydującego w dalekim ludzkim mieście. Cóż, gnomy raczej nie są predestynowane do wielkich czynów, lecz Wilbur łatwo się nie poddaje. Jego patologiczna wręcz wytrwałość pozwoli mu poznać wielu przyjaciół, zwiedzić kawał świata oraz stawić czoła niebezpieczeństwu. Nieźle jak na młodego gnoma, który nie sięga głową ponad stół.
Fabuła sama w sobie nie byłaby niczym specjalnym, gdyby została potraktowana śmiertelnie poważnie, jak w wielu innych tego typu produkcjach. Tutaj jednak mamy do czynienia z pastiszem gatunku naszpikowanym aluzjami do takich kultowych produkcji jak: Indiana Jones, Gwiezdne Wojny, Harry Potter, Mission Impossible, Władca Pierścieni, Szósty zmysł, Świat Dysku, James Bond, Monkey Island i innych. Twórcy śmieją się również bez krępacji z gier MMO i RPG. Humor w grze jest jednak nienachalny i niewymuszony, co tak często drażni w produkcjach stricte komediowych. Tutaj zachowano właściwy balans pomiędzy zabawą a wciągającą przygodą. Po części to zasługa bohaterów. Dawno nie widziałam równie sympatycznego protagonisty. Wilbur jest nieco naiwnym, ale posiadającym sporą dawkę zdrowego rozsądku gnomem, który najbardziej na świecie pragnie zostać bohaterem i magiem, co wydaje się niezwykłe jak na przedstawiciela rasy ze skrzywieniem technologicznym. Pozostali bohaterowie również są bardzo barwni i charakterystyczni. Niektórymi z nich przyjdzie nam nawet kierować (do trzech postaci na raz), bo często jedynie współpraca pozwoli doprowadzić zadanie do szczęśliwego końca. Moi absolutni faworyci to rozbrajający Critter mówiący w swoim własnym języku, Król Złodziei z zabójczym hiszpańskim akcentem oraz elokwentny Śmierć, który mocno zalatuje Pratchettem. Świat gry żyje i zgłębianie go jest prawdziwą przyjemnością.
Właściwie jedyną rzeczą, do której można się przyczepić jest piąty, ostatni rozdział, będący zwieńczeniem całej historii. Pomysł na rozwiązanie fabuły jest za bardzo osobliwy i deus ex machinowaty. Przyznaję, że nie spodziewałam się czegoś takiego i w tym wypadku to wcale nie jest komplement. Tak więc samym zakończeniem jestem nieco zawiedziona. Dobrze chociaż, że zostawiona jest furtka do ewentualnej kontynuacji. Bardzo chętnie bym takową ujrzała.
Słowem i kursorem
Obsługa gry nie stanowi najmniejszego problemu, bo wszystko załatwimy lewym przyciskiem myszy, tylko okazjonalnie posiłkując się prawym klikiem. Rozgrywka opiera się głównie na kolekcjonowaniu przedmiotów i używaniu ich w odpowiednich miejscach, co specjalnie nie zaskakuje, skoro mamy do czynienia z przygodówką. Dużą rolę odgrywają także rozmowy z bohaterami niezależnymi. Zagadki są raczej logiczne i szczerze mówiąc, ani razu nie zdarzyło mi się utknąć gdzieś na dłużej. Praktycznie cały czas wiemy, co należy robić i gdzie pójść, co oczywiście należy zaliczyć na plus. W momentach ewentualnego zagubienia pomaga spacja, która podświetla wszystkie miejsca interakcji na ekranie. Kilka razy występują tu czasówki, lecz nawet gracze szybcy inaczej nie powinni się nimi specjalnie przejmować. Niepowodzenie nie przynosi żadnych negatywnych konsekwencji, oprócz konieczności wykonania czynności od nowa. Podobnie wyrozumiałe podejście gra stosuje wobec minigierek, których są raptem dwie – warzenie eliksiru oraz taniec deszczu. Pierwsza wymaga ścisłego trzymania się instrukcji, a druga nieco zręczności podczas rytmicznego naciskania klawiszy. Miłe przerywniki.
Bajkowość widzę, bajkowość!
Pod względem grafiki jest dobrze. A nawet bardzo dobrze! The Book of Unwritten Tales została zrobiona w technice 2.5D, przez co możemy podziwiać śliczne, bajkowe tła oraz dobrze wykonane i animowane postacie na pierwszym planie. Zdarzają się wprawdzie czasem drobne błędy, jak choćby problem z odnalezieniem ścieżki, ale to w żadnym razie nie wpływa na odbiór całości. Poza tym, taka baśniowa i lekko karykaturalna oprawa starzeje się bardzo dostojnie i nawet za kilka lat da się w tę przygodówkę grać bez bólu. Muzyka zdaje się mniej charakterystyczna, ale nie drażni i spełnia swoją narracyjną funkcję. Złego słowa nie można za to powiedzieć o angielskim dubbingu. Aktorzy zostali dobrani świetnie i wcielają się w dane postacie z lekkością i swadą. Najbardziej przypadł mi do gustu lektor Wilbura, ale nie chcę być stronnicza, jako że po prostu uwielbiam tego bohatera. Tak czy inaczej, brawa dla całej ekipy!
Gra ukazała się niedawno w polskiej, kinowej wersji językowej, więc wszyscy, którzy nie radzą sobie z angielskim bądź niemieckim mogą już bez przeszkód zapoznać się z przygodami Wilbura i spółki. Lokalizacja stoi na wysokim poziomie, co bardzo mnie cieszy. Poza drobnymi wpadkami w rodzaju literówek czy zdania, które nie raczyło się wyświetlić, tłumacze odwalili kawał dobrej roboty. Żarty i aluzje, które śmieszyły nas w oryginale, wciąż bawią w tłumaczeniu. W grze tak nasyconej humorem, jak The Book of Unwritten Tales, to podstawa, więc owacje dla dystrybutora. Tym bardziej, że produkcja ta ukazała się u nas zarówno w wersji "zwykłej", jak i kolekcjonerskiej, w której znalazło się miejsce między innymi dla soundtracku czy ślicznego albumu ze szkicami koncepcyjnymi.
Po The Book of Unwritten Tales nie spodziewałam się wiele, ale zostałam bardzo mile zaskoczona jej jakością. Oby więcej takich niespodzianek, bo naprawdę dawno nie gościła u mnie na dysku tak dobra przygodówka! Dobra i do tego długa, bo jeśli wierzyć licznikowi w grze, to spędziłam przy niej trzynaście godzin i nie żałuję ani minuty. Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy nie traktują fantastyki jako nienaruszalnej świętości, a przy tym mają ochotę się zdrowo pośmiać. Satysfakcja z zakupu gwarantowana.
9,5 | PLUSY: Świetna, przesycona inteligentnym humorem historia + Zapadający w pamięć i niebanalni bohaterowie + Długi czas rozgrywki + Udane, logiczne zagadki + Bardzo ładna grafika i świetny dubbing |
MINUSY: Nieco rozczarowujące zakończenie |
autorka: Toddziak
dnia 05.11.2011 19:56
dnia 07.11.2011 20:54
dnia 09.11.2011 14:55
dnia 02.12.2011 19:37
dnia 04.11.2012 10:17
dnia 06.08.2013 19:56