Przygodówka The Book of Unwritten Tales miała swoją premierę już w pierwszej połowie 2009 roku. Niestety, mogły się nią wówczas nacieszyć wyłącznie osoby znające język niemiecki. Reszta musiała obejść się smakiem, mimo że pierwsze informacje o pracach nad angielską wersją gry pojawiły się dość szybko. Prawa do jej wydania przechodziły jednak z rąk do rąk i za każdym razem coś stawało na drodze do szczęśliwego finału. Zwolennicy przesądów stwierdziliby, że nad produkcją zawisło złośliwe fatum. Na szczęście, po licznych kłopotach, bohaterowie The Book of Unwritten Tales przemówią wreszcie językiem Szekspira. I bardzo dobrze, gdyż szykuje się kolejna pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników gatunku.
Dzieło niemieckiego studia KING Art Games zabiera nas w podróż do pewnej baśniowej krainy. Jednym z jej mieszkańców jest Mortimer MacGuffin – gremlin z urodzenia, a z zawodu archeolog. Osobnik ten posiada informację, która staje się obiektem pożądania Armii Cieni. Cóż takiego wie Mortimer? Nie, nie chodzi o kości jakiegoś starożytnego władcy ani o tony złota, ale o miejsce ukrycia artefaktu, umożliwiającego przejęcie kontroli nad światem. Jak wiadomo, tego typu przedmioty nie powinny trafić w niepowołane ręce. Dlatego też ktoś będzie musiał przeszkodzić siłom zła w realizacji niecnych zamiarów. Misja ta spadnie na barki drużyny złożonej z czterech nietuzinkowych postaci. Pierwszą z nich jest księżniczka elfów Ivo. Będąc świadkiem porwania gremlina, dziewczyna rzuca się mu na ratunek, a w konsekwencji wplątuje się w całą aferę. Kolejny członek ekipy nazywa się Wilbur Weathervane i reprezentuje rasę gnomów, lecz zdecydowanie różni się od typowych jej przedstawicieli. W przeciwieństwie do swoich krewnych, bardziej pociąga go magia niż majsterkowanie czy wynalazki. Umysł Wilbura przepełniają też marzenia o przeżyciu wielkiej przygody, które przeobrażają się w rzeczywistość wobec zagrożenia ze strony Armii Cieni. Ponadto drużynę uzupełniają człowiek Nate i jego włochaty towarzysz Critter. Mężczyzna nie przyłącza się jednak ze szlachetnych pobudek. Kusi go przede wszystkim część zysków z wyprawy.

Twórcy The Book of Unwritten Tales chcieli złożyć swego rodzaju hołd m.in. grom role-playing oraz opowieściom fantasy. Ów ukłon utrzymany jest w żartobliwym tonie, a czynione na każdym kroku aluzje w stronę znanych dzieł popkultury będą nas rozśmieszać niemalże przez cały czas trwania rozgrywki. W przygodówce tej nie zabraknie odniesień choćby do „Władcy Pierścieni” J. R. R. Tolkiena, o czym świadczy pierścień znajdujący się w posiadaniu Wilbura. Z kolei sam gnom, jako istota niewielkich rozmiarów, zapewne wielu osobom skojarzy się z hobbitem Frodo. Oprócz tego, odwołując się do gier RPG, programiści z KING Art nie omieszkali zażartować z uzależnień od tytułów MMO. A skoro perypetie Wilbura i spółki należą do produkcji typu point’n’click, twórcy od czasu do czasu dyskretnie przypominają nam o takich perełkach jak np. seria Monkey Island. Warto również zaznaczyć, iż w TBoUT postanowiono nawiązać do Gwiezdnych Wojen, czyli klasyki kina science-fiction. Mortimer MacGuffin wygląda niczym Yoda z oklapniętymi uszami, natomiast Nate przywodzi na myśl Hana Solo, począwszy od swojego charakteru, a skończywszy na posiadaniu latającego pojazdu i kompana w osobie kudłatego stwora. Mogłabym długo wymieniać wszelkie odniesienia do sagi Georga Lucasa oraz innych znanych tytułów. Uwierzcie mi na słowo, że tego jest naprawdę sporo.
Co do sterowania, odbywa się ono przy użyciu gryzonia. Miłośnicy tradycyjnych przygodówek poczują się tu zatem jak w domu. Lewy przycisk myszy służy zarówno do przemieszczania postaci, jak i interakcji z elementami otoczenia. Prawy nie przyda się zbyt często, gdyż jego wciśnięcie skutkuje jedynie usłyszeniem komentarza na temat wybranego przedmiotu lub osoby. Do ekwipunku dostaniemy się wskazując dolną część ekranu, a zgromadzone tam przedmioty będzie można ze sobą łączyć. W grze wprowadzono też popularne obecnie ułatwienie, czyli podświetlanie aktywnych punktów na planszy za pomocą spacji. W trakcie rozgrywki przyjdzie nam przejąć kontrolę nad każdym z członków drużyny. Niekiedy nawet pokierujemy więcej niż jedną postacią jednocześnie. W takich sytuacjach skorzystamy z opcji przełączania się pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Ponadto często nieodzowna okaże się wtedy ich współpraca. Najbanalniejszy przykład dotyczy leżących na szafie papierów. Mały Wilbur nie dosięgnie ich, podczas gdy wysoka Ivo nie będzie miała z tym problemów. A czym w ogóle zajmiemy się w TBoUT? Jak na klasyczną przygodówkę przystało, nazbieramy sporo przedmiotów, przeprowadzimy liczne rozmowy, a także rozwiążemy różne zagadki. Większość wyzwań opiera się na odpowiednim wykorzystaniu inwentarza, ale trafią się też inne, np. zadanie oparte na wybieraniu właściwych pytań. Poza tym chciałabym zwrócić uwagę na prawdopodobny czas trwania rozgrywki, którego długość nastraja dużym optymizmem. Otóż testowana przeze mnie wersja gry obejmowała 2 z 5 rozdziałów, a ich ukończenie zajęło mi około 8 godzin. Wszystko wskazuje więc na to, że zaliczenie całości zamknie się w obiecanym przez twórców czasie, wynoszącym około 20 godzin.

Jeżeli chodzi o oprawę wizualną produkcji, studio KING Art dokonało słusznego wyboru stawiając na 2.5D. Grafika wręcz urzeka baśniową stylistyką oraz bogactwem kolorów. Tak dwuwymiarowe tła, jak i wykonane w 3D postacie, cechuje szczegółowy wygląd, a także olbrzymia różnorodność. Często wystarczy tylko raz spojrzeć na poszczególnych bohaterów, aby domyślić się co nieco na temat ich osobowości. Niestety, nie ustrzeżono się drobnych błędów graficznych. Gdzieniegdzie zetkniemy się bowiem z przenikaniem tekstur. Nie są to jednak usterki wpływające na pozytywny odbiór gry. Z kolei ani jednego złego słowa nie mogę powiedzieć o angielskim dubbingu. Aktorzy wymawiają swoje kwestie z godnym pochwały zaangażowaniem, a ich głosy idealnie pasują do otrzymanych ról. Na medal spisuje się również muzyka, jaką usłyszymy w trakcie naszej przygody. Wszystkie utwory zostały dopasowane do odwiedzanych w danym momencie lokacji tudzież rozgrywających się przed naszymi oczyma wydarzeń. Miłym akcentem było też wykorzystanie w pewnym miejscu klasycznego utworu pt. „W grocie Króla Gór”, skomponowanego przez Edwarda Griega.
Tegoroczna jesień w wielu krajach upłynie pod znakiem premiery angielskojęzycznego The Book of Unwritten Tales. Póki co żaden polski dystrybutor nie wprowadził tej gry do swojego planu wydawniczego, więc nie wiadomo, kiedy ujrzymy ją w naszych sklepach. Trzymam kciuki, aby nastąpiło to w jak najkrótszym czasie. Po zapoznaniu się z pierwszymi dwoma rozdziałami, z czystym sumieniem stwierdzam, iż TBoUT to produkt wysokiej klasy. Chociaż jego siła oddziaływania w dużej mierze opiera się na cytowaniu innych gier, a także filmów i książek, wszelkie znane elementy zostały wprowadzone w taki sposób, że tworzą zgrabną, a przy tym pełną humoru całość.
autorka: crouschynca
dnia 22.08.2011 22:14
dnia 26.08.2011 19:33