Jolly Rover - zapowiedź

Dodane przez Evillady dnia 07.11.2010 21:45

Kiedy aktor Dariusz Błażejewski - podkładający głos pod główną postać w grze Jolly Rover - określił tę produkcję mianem "jasnej", zastanawiałam się co takiego właściwie miał na myśli? Teraz po kilku godzinach spędzonych przy tej grze chyba samej trudno byłoby mi znaleźć odpowiedniejsze określenie. Przemoc jest tutaj bardzo umowna, (żeby nie powiedzieć, że w ogóle nie występuje), czarne charaktery dają się lubić, a całość ma taki właśnie sympatyczny, pozytywny i "jasny" przekaz.

Do abordażu!

Zapowiedź to nie czas i miejsce, żeby rozpisywać się o zawiłościach fabuły. Tym bardziej, że o tym szczegółowo napisze Wam wkrótce Toddziak - nasza nowa recenzentka. Poprzestańmy więc na tym, że bohaterami gry są psy. Główna postać - spaniel o imieniu Gajusz James Rover - właśnie transportuje ładunek rumu dla gubernatora. Niestety statek Gajusza zostaje zaatakowany przez piratów, a on sam uprowadzony i przechrzczony na Jolly’ego Rovera. Teraz nasz bohater będzie musiał się uwolnić, odzyskać dobre imię i pozbyć się ciążącego na nim długu. Fabuła nie jest zatem może zbyt odkrywcza, ale z czasem nabiera rumieńców. Do gry wkraczają bowiem czarownicy Voodoo, a na horyzoncie pojawia się tajemnica rodzinna i oczywiście... wielkie uczucie.

Guybrush... Rover?

Skądś to znamy? Naturalnie! Nawiązania fabularno-humorystyczno-graficzne do znakomitej serii Monkey Island wyzierają w tej grze dosłownie z każdego skrawka ekranu. Przy czym twórcy wcale nie starają się ukrywać swoich inspiracji i... dobrze! Na pierwszy rzut oka widać, że ta gra została stworzona z szacunkiem dla wielkiego poprzednika, ale ma swój indywidualny charakter, styl i nie próbuje niczego na siłę udawać. Jest lekko, zabawnie i bez przymusu. Dokładnie tak, jak powinno być w zrobionej skromnymi środkami grze, a budżetowością w tej produkcji niestety momentami wieje dość solidnie...

Ster prawo na burt!

Po pierwsze system sterowania. W Jolly Rover mamy do czynienia nie tyle z klasycznym point’n’click, co z uproszczoną wersją tegoż interface’u. Całą grę obsługujemy przy pomocy jednego, lewego klawisza myszki. Wskazujemy odpowiedni obszar na ekranie, klikamy, a nasz bohater już sam wykonuje odpowiednią czynność, a więc, albo przechodzi we wskazane miejsce, albo ogląda przedmiot lub też go używa.

Kapitanie! Ziemia na horyzoncie!

Po drugie grafika. Proste 2D, rysowane lokacje dobrze oddają klimat rozgrywki, ale nie ma co oczekiwać widoków znanych choćby z The Whispered World. Jest ładnie, kolorowo, sympatycznie, ale nic poza tym. Do tego brak właściwie cut-scenek, a i samo intro również nie zachwyca.

My Bonnie is over the ocean"*

Na szczęście znacznie lepiej jest, jeśli chodzi o muzykę. Przez całą rozgrywkę towarzyszą nam bardzo klimatyczne utwory. Muzyka zmienia się dynamicznie zależnie od tego czy na scenę właśnie wkroczył czarny charakter czy też trafiliśmy do okrętowej mesy, albo siedziby gubernatora. Poza tym została skomponowana tak, że sprawia wrażenie... niepoważnej, ale w pozytywnym sensie tego słowa. Nie grożą nam zatem jakieś pompatyczne, nadęte utwory skomponowane na 120 osobową orkiestrę. Możecie się spodziewać raczej rozkołysanej, żartobliwej i bardzo lekkiej oprawy, która doskonale pasuje do całości.

Rozwiązać węzeł żeglarski? Bułka z masłem!

Niestety zadania, z którymi spotkamy się w grze są więcej niż proste. To jest jeden z dwóch elementów rozgrywki, które zaniepokoiły mnie najbardziej (o tym drugim za chwilę). Mam wrażenie, że tę grę stworzono z myślą o niedzielnych graczach. Zdaje się zatem, że Jolly Rover jest dowodem na to, że również gry przygodowe dopadła choroba związana z uśrednianiem poziomu trudności oraz jego dostosowywaniem do potrzeb masowego odbiorcy. Nie wiem czy Toddziak podzieli moje odczucia w recenzji, ale na pewno napisze na ten temat więcej. Ja zatem zostawię Was tylko z informacją, że jeśli ktoś był w stanie ukończyć samodzielnie gry takie jak Art of Murder, że o rozmaitych Mystach nie wspomnę, to z tą produkcją nie będzie miał absolutnie żadnych problemów.

Do stu tysięcy beczek zwietrzałego rumu!

Takie i jeszcze inne, mniej cenzuralne wykrzykniki cisnęły mi się na usta, kiedy moim oczom ukazywały się kolejne lokalizacyjne kwiatki A ponieważ jest to pierwsza zapowiedź spolszczonej wersji gry, przy tym elemencie chciałabym się zatrzymać na dłużej i tym razem będę mniej łagodna niż zwykle. Drogie IQ Publishing doceniam Wasz wkład w rozwój rynku gier komputerowych w Polsce, jestem Wam niezmiernie wdzięczna za to, że jako jedyna w tej chwili firma na naszym rodzimym rynku, nie traktujecie gier przygodowych po macoszemu, ale czy DO JASNEJ ANIELKI, naprawdę nie możecie znaleźć grupy tłumaczy, która będzie się znała na swojej robocie?! Wydawało mi się, że żyjemy w globalnej wiosce, że język angielski jest językiem światowym, że znalezienie kogoś, kto będzie potrafił zrobić dobre tłumaczenie z tego języka nie powinno być trudne. Okazuje się tymczasem, że tłumaczenie z angielskiego na polski musi być większym wyzwaniem niż tłumaczenie z katalońskiego na staroruski! No, bo jak inaczej wytłumaczyć oczywiste błędy, od których w Jolly Rover aż się roi? Mam wrażenie, że tłumaczenie robiła na szybko Pani anglicystka, która szlify językowe zdobywała 20 lat temu, na widok komputera żegna się znakiem krzyża, a o grach wie tyle, że to samo "zuo".

Potykając się co chwilę wzrokiem o kolejne językowe wpadki nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. Teraz nie miałam już poczucia, że tłumaczom nie było dane zagrać w tłumaczoną grę. Teraz miałam poczucie, że tłumacze w ogóle nic kompletnie o grach nie wiedzą i nie znają terminologii z nimi związanej! No, bo jak waszym zdaniem powinno być przetłumaczone proste "Jolly Rover Character" figurujące nad art-workiem przedstawiającą tegoż? Postać Jolly Rovera? A może po prostu Jolly Rover? Nie moi drodzy. Wg tłumaczy z IQP znaczy to ni mniej ni więcej tylko: "Charakter Jolly Rovera". Brawa dla geniusza, który na to wpadł! To jednak dopiero wstęp. Dalej poprzeczka zostaje zawieszona wyżej, a biedni tłumacze muszą się zmierzyć z takim wyzwaniem, jak: "Melvin Sketch". No i tu dopiero zaczyna się jazda! Napis umieszczony jest nad czarno-białym rysunkiem przedstawiającym pirata Melvina, ale nawet nie mając tego obrazka przed oczyma trzeba być nie lada specjalistą, żeby przetłumaczyć powyższe jako... "Skecz Melvina". Umarłam, odpadłam i nie byłam w stanie dalej grać, a to tylko dwa przykłady z całej góry innych błędów.

Naprawdę ja wszystko rozumiem, wiele jestem w stanie wybaczyć, ale w tej chwili to tłumaczenie może uratować tylko jedno – jego gruntowne przerobienie zanim gra trafi na półki sklepowe. Jeśli się tak bowiem nie stanie, to mam nadzieję, że zostanie to odpowiednio „docenione” i przede wszystkim ocenione przez recenzentów. Ja jestem w stanie poczekać na tę grę jeszcze kolejny miesiąc czy dwa, jeśli będzie trzeba, tylko błagam nie oddawajcie w moje ręce bubla, przy którym co 5 minut będę wyobrażać sobie, co zrobiłabym tłumaczom, gdybym tylko dostała ich w swoje ręce.

Szczury lądowe, psy morskie i komputerowi aczikowcy.

Żeby zrównoważyć nieco powyższe narzekanie napiszę o tym, co w Jolly Rover spodobało mi się bardzo i co pozwoliło mi odkryć tę część mojej natury, istnienia której nie byłam dotąd świadoma. Mianowicie okazuje się, że... jestem aczikowcem! I to jakim! A przekonałam się o tym tak późno, ponieważ jako zatwardziały gracz przygodówkowy nie miałam do tej pory zbyt wielu okazji, żeby zdobywać rozmaite trofea i osiągnięcia. Jolly Rover zrekompensowało mi te braki i to na 5 różnych sposobów! Szczegółowo zapewne napisze o nich Toddziak. Ja powiem tylko, że system został przemyślany, działa znakomicie i przede wszystkim motywuje do tego, żeby ukończyć grę więcej niż raz. A to rzadkość wśród przygodówek, dlatego to rozwiązanie poczytuję grze na zdecydowany plus.

Spuszczamy kotwicę!

Tak oto dobiliśmy do końca. Tego, czego nie miałam okazji ocenić w dostarczonej mi wersji gry to polski dubbing, ponieważ ten nie jest jeszcze gotowy i nie został zaimplementowany do gry. Jeśli chodzi o moje oczekiwania z nim związane to są one dwojakiego rodzaju. Po pierwsze życzyłabym sobie, żeby głos głównego bohatera brzmiał lepiej niż w oryginale, gdzie jest naprawdę marny. Po drugie, żeby głosy postaci pobocznych nie wypadły gorzej, bo te z kolei w oryginale brzmią świetnie. No i rzecz jasna wznoszę modły do Równowagi, żeby zrobiono coś z tym tragicznym tłumaczeniem! Reszta bowiem stoi na poziomie na tyle przyzwoitym, że pozwoli spędzić z grą kilka naprawdę miłych i relaksujących godzin, w których będziemy sobie mogli przypomnieć, jak to się dawniej grywało.

* Pierwszy wers z piosenki żeglarskiej pt. "My Bonnie".

Autorka: Evillady

   

Komentarze


1004 #1 twig
dnia 07.11.2010 22:15
Szkoda, że nie mam papierów na tłumacza, bo z chęcią zająłbym się tym zawodowo. Czytając zapowiedź mam wrażenie jednak, że niektórzy z papierem nie powinni się tym zajmować.

Tłumaczenie (oficjalne) gier przygodowych dla polskich wydawców byłoby fajnym zajęciem... [może w innym życiu się załapię Sweet]
729 #2 Evillady
dnia 07.11.2010 22:33
Ja grając zastanawiałam się dlaczego nikomu nie przyszło do głowy, żeby skorzystać z usług ludzi, którzy robią fanowskie tłumaczenia? Przecież ich jakość (tłumaczeń, nie ludzi Wink2 ) można łatwo sprawdzić. Kasę też wzięliby mniejszą, a jestem pewna, że zrobiliby to o niebo lepiej. Skoro do dev teamów włączani są ludzie, którzy robią rozmaite mody, to nie rozumiem, dlaczego nie można włączyć tych, którzy zajmują się tłumaczeniami? Tym bardziej, że być może faktycznie niewielu z nich ma od razu papiery zawodowego tłumacza, ale skończone odpowiednie uczelnie na pewno przynajmniej kilku. Ech nie wiem czy dożyję czasów, kiedy w tym zakresie coś się u nas zmieni i itłumaczenia będą wreszcie robione nie na chybcika i na od...koleguj się ode mnie, ale na poważnie i w pełni profesjonalnie.
1004 #3 twig
dnia 07.11.2010 22:46
Znam kilka osób z naszej małej, fanowskiej sceny tłumaczeniowej. Tylko jedna z tych osób studiuje filologię angielską. Reszta to radosne samosiejki (jak ja Sweet), którym nikt pewnie nie zaproponowałby nawet tłumaczenia ulotek reklamowych.
729 #4 Evillady
dnia 07.11.2010 22:51
Wiesz, a mnie się wydaje, że akurat jeśli o tłumaczenie (zwykłe, nie przysięgłe) chodzi, to jest to ten rodzaj wiedzy, który można naprawdę bardzo łatwo zweryfikować. Pytanie tylko, dlaczego najwyraźniej brakuje chęci w tym kierunku? Przecież właśnie przez to mamy potem sytuacje, w których zatrudnia się partaczy z papierem, ale zdolni ludzie bez dokumentu robią to samo charytatywnie i po nocach. Martwi mnie to o tyle, że historia narzekania na jakość tłumaczeń gier w Polsce jest tak długa jak historia tłumaczeń gier w Polsce w ogóle. Latka lecą, a w tej materii się nic nie zmienia. Sad
1160 #5 Don Mielon
dnia 07.11.2010 23:34
Polecam lekturę w aktualnym Playu wywiadu z gościem mającym firmę, która tłumaczy gry. Tłumacze zazwyczaj nie mają do czynienia z samą grą, tłumaczą po prostu suchy tekst. Tu nie ma nic do rzeczy znajomość angielskiego ani poziom tłumaczy, jak się nie zna kontekstu to trzeba zgadywać i tak powstają potworki wymienione przez Evil w tekście. Także dobrze byłoby poznać sedno sprawy zanim zacznie się krytykować samych tłumaczy Pfft
1431 #6 Toddziak
dnia 07.11.2010 23:42
Ech, tak to jest jak zatrudnia się "tłómaczy" z ulicy. Fachowcy chcą godziwych stawek, na które zleceniodawca nie chce przystać. I tak powstają takie Jolly Rovery. Coś czuję, że ta gra sprawi mi ból Pfft
1004 #7 twig
dnia 07.11.2010 23:50
To o czym piszesz Don Mielon jest mi doskonale znane. To, że tłumacz podejmuje się zadania bez uzyskania informacji o kontekście też świadczy o jego profesjonalizmie (a właściwie o jego braku). Myślisz, że jakikolwiek szanujący się aktor zagrałby w dubbingu, gdyby nie dostał scenariusza i uwag reżysera? Myślisz, że recytowałby linijki jak wiersz o makach na jakimś rocznicowym apelu w podstawówce, nie wiedząc nawet w jaką postać się wciela?

"Para z tego komina nie zniszczy tego kosza" - to jest dobre tłumaczenie? Takie zdanie napisane przeze mnie w jakiejkolwiek pracy zostałoby podkreślone przez moją nauczycielkę polskiego z LO z adnotacją "błąd stylistyczny".

"Ci parszywi piraci, będą przeklinać dzień, w którym (...)" - od kiedy to w języku polskim oddziela się w zdaniu grupę podmiotu od grupy orzeczenia?

A to tylko kilka linijek. Jak widać nawet znając kontekst tłumacz (tłumacze?) nasadziliby błędów.
1160 #8 Don Mielon
dnia 08.11.2010 00:11
"To, że tłumacz podejmuje się zadania bez uzyskania informacji o kontekście też świadczy o jego profesjonalizmie" - gdyby nikt się takiej pracy nie podjął to nie mielibyśmy żadnych gier po polsku. Dystrybutorzy nie udostępniają gier tłumaczom bo boją się piractwa. Do tego pamiętajmy o mocno ograniczonych zasobach czasowych jakie dostają tłumacze na przetłumaczenie tekstu. Możliwe, że właśnie pośpiech jest jednym z powodów pojawiania się innych błędów.

No i założenie, że profesjonalny tłumacz olałby pracę bez dostępu do danego tytułu jest dziwne, tłumaczenie to praca, przyjmuje się taką pracę jaka jest dostępna. W filmach też widać, że tłumacze nie dostają filmu do obejrzenia tylko tekst do przetłumaczenia, np. pamiętne przetłumaczenie w filmie "Wolverine" słowa "tank" na "zbiornik" w momencie kiedy jeden z bohaterów walczy z czołgiem.

A tak swoją drogą to dla IQP gry tłumaczy właśnie firma gościa, z którym wywiad jest w Playu bo wspomina on tam m.in. o Machinarium. Dlatego "Wg tłumaczy z IQP" to chyba bardziej taki skrót myślowy Wink2
1004 #9 twig
dnia 08.11.2010 00:34
"Dystrybutorzy nie udostępniają gier tłumaczom bo boją się piractwa."

Przypomniał mi się skecz Monty Pythonów z najśmieszniejszym dowcipem świata, który był tak śmieszny, że ludzie umierali ze śmiechu. Był tak śmiercionośnie śmieszny, że nikt nie znał go w całości.

Do czego zmierzam? Do tego, że jeżeli strach przed piractwem jest tak wielki, to powinni zamiast gry udostępniać szczegółowe opisy poszczególnych linijek (albo przynajmniej tych, w których możliwa jest pomyłka). Widziałem już pliki językowe, w których znajdowały się komentarze do opisów, które jednoznacznie określały naturę opisywanego przedmiotu.

Machinarium i tłumaczenie - w tej grze jest tyle tekstu, że zmieściłby się na dwóch kartkach formatu A4 (i to 80% stanowiłaby lista wymieniająca twórców gry).

"gdyby nikt się takiej pracy nie podjął to nie mielibyśmy żadnych gier po polsku" - gdyby babka miała wąsy... Gdyby nikt się takiej pracy nie podjął, to wydawca musiałby przystać na profesjonalne standardy.
1160 #10 Don Mielon
dnia 08.11.2010 17:01
"Machinarium i tłumaczenie - w tej grze jest tyle tekstu, że zmieściłby się na dwóch kartkach formatu A4 (i to 80% stanowiłaby lista wymieniająca twórców gry)." - no właśnie w tym kontekście jest o tym wspomniane w wywiadzie. I z tego co wiem to mowa jest nawet tylko o samym menu czyli kilku linijkach Wink2


""gdyby nikt się takiej pracy nie podjął to nie mielibyśmy żadnych gier po polsku" - gdyby babka miała wąsy... Gdyby nikt się takiej pracy nie podjął, to wydawca musiałby przystać na profesjonalne standardy." - żyjesz chyba w mocno wyidealizowanym świecie. Jak profesjonalni się na dane wymagania wydawców nie zgodzą to znajdą się mniej profesjonalni. To wydawcy stawiają wymagania, nie tłumacze. Tłumacze po prostu mają zrobić to czego od nich oczekuje wydawca i na tym zarobić. Pretensje w tej materii można kierować właśnie do wydawców, to oni powinni oczekiwać wyższego poziomu pracy i współpracować z tłumaczami. Ale tak jest tylko w wypadku megaprodukcji, nikt się nie przejmuje przesadnie niszowymi przygodówkami bo jest to po prostu nieopłacalne. Taki produkt trzeba wprowadzić na rynek przy jak najmniejszych nakładach pieniędzy.
1004 #11 twig
dnia 08.11.2010 18:00
Zapominasz chyba, że produkt się musi jeszcze sprzedać. Ja tej gry nie kupię.
1160 #12 Don Mielon
dnia 08.11.2010 18:36
Zapominasz chyba, że czytelnicy AZ nie stanowią przesadnie dużej grupy Pfft I nie wszyscy z nich grę planowali kupić. I nie wszystkich z nich zrażą potknięcia w polonizacji.

Ja bym gry i tak nie kupił bo na Steamie można było ją dostać za grosze i nawet wtedy mnie do siebie nie przyciągnęła. Sądzę, że sporo "obeznanych" graczy ma świadomość promocji na Steamie więc głównym targetem są raczej każuale. A ich mało będzie obchodzić co o spolszczeniu napisano na jakimś AZ Wink2
1004 #13 twig
dnia 08.11.2010 19:06
Nie chodzi o to, co o spolszczeniu napisano na jakimś AZ, tylko o to jaki poziom to spolszczenie ma. Jeżeli znajdą się ludzie, którym nie będzie on przeszkadzał, to albo w Polsce szaleje jakaś forma analfabetyzmu, albo ludzie nie mają na co wydawać pieniędzy.
1160 #14 Don Mielon
dnia 08.11.2010 19:19
Naprawdę myślisz, że duży procent graczy zwróci uwagę na takie usterki? Nie sądzę. Grupka językowych fanatyków pewnie będzie zgrzytać zębami podczas gry, ale Typowy Gracz nawet jeśli te błędy wychwyci to nie zrobią one na nim dużego wrażenia.
1004 #15 twig
dnia 08.11.2010 20:07
No widzisz - jak ktoś chce jeść całe życie mortadelę w cenie szynki to jego sprawa.
1160 #16 Don Mielon
dnia 08.11.2010 20:17
Niezbyt trafne porównanie. Gra z przeciętną polonizacją wciąż pozostaje tą samą grą. Pomijam skrajne przypadki i totalnie spieprzone tłumaczenie takiego np. Splinter Cella.
660 #17 Madzius888
dnia 08.11.2010 20:18
Mortadelę w panierce lubię, natomiast szynki w żadnej postaci... Bosz:lol3:

Nie no, jeszcze nie czas na finalne wydanie, więc ja poczekam jak Toddziak opisze.. potem ewentualnie będem się pluć Grin

A tak w ogóle, to pierwszy raz słyszę "aczikowcy" i tak z kontekstu tylko mniej więcej wiem, co to znaczy o0
165 #18 Kami
dnia 08.11.2010 23:15
Nie lubisz Madzius szynki? xD No coś Ty.

No właśnie ja też... chociaż jak grałam to łatwo się domyślić o co chodzi.
Evil - ta trójka to monety, krakersy i punkty? Wink2 Bo są jeszcze rangi.
A żeby nie było :google: brak frazy aczikowcy Lol
1160 #19 Don Mielon
dnia 08.11.2010 23:44
http://www.gamezilla.pl/content/polski-xbox-live-dopiero-na-swieta - to jest dopiero hit tłumaczeniowy xD A to tylko okładka, ciekawe jak będzie w grze xD
729 #20 Evillady
dnia 09.11.2010 00:17
Pewnie, że nie ma, bo sobie sama to słowo stworzyłam na potrzeby tekstu. Lol2 Achievement jest popularnie zwany aczikiem, zatem ktoś, kto jest łasy na achievementy jest... aczikowcem. Lol2

Fajna dyskusja się wywiązała. :) Ja pominęłam sporo tłumaczeniowych baboli z uwagi na to, że ich struktura wskazywała na złe zaimplementowanie kodu, a ponieważ jak wspomniała Madzius, to nie jest jeszcze finalna wersja gry, biorę za pewnik, że zostanie to poprawione. Pisanie o babolach, które mam na myśli, byłoby jak pisanie o tym, że beta jest niestabilna. O rzeczach oczywistych nie ma co wspominać. Wink2

Wracając do kwestii tłumaczeń w grach (choć już przy okazji tłumaczenia TWW rozmawialiśmy na podobny temat zdaje się), ustalmy jedno. Nie jestem orłem z języka angielskiego. Nie studiowałam anglicystyki, nie mówię płynnie, nie jestem lingwistycznym geniuszem jednym słowem, co nie zmienia faktu, że partanina mnie drażni.

Nie trzeba mieć hyzia na punkcie poprawności językowej, żeby człowieka irytowały niedoróbki i żeby potrafił je wychwycić. twig bardzo trafnie wskazał przykłady takiego szkolnego i mocno dosłownego tłumaczenia. Ja wskazałam te, do których nawet kontekst nie jest potrzebny. Słownik tradycyjny do nich nie jest potrzebny do choinki! Sobie wystarczy w google wpisać, jak ktoś ma wątpliwości.

W pracy nad grą zawsze jest za mało czasu i za mało ludzi, ale fakt, że jako gracze jesteśmy tego świadomi nie jest jeszcze wystarczającym powodem, żebyśmy pozwalali na sprzedawanie nam produktu nie najlepszej jakości.

Z wieści bardziej optymistycznych - jest szansa na poprawienie tego tłumaczenia więc może Toddziak w recenzenckiej wersji gry w ogóle nie dopatrzy się błędów, o których tu wspomniałam. :)
   

Dodaj komentarz


Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
   

Oceny


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?