Piąta część Simona to gra pełna sprzeczności. Patrząc na pierwszy rzut oka dostajemy jeden z najpiękniejszych tytułów przygodowych ostatnich lat, który dzięki prostemu zabiegowi graficznemu, będzie starzał się dużo wolniej, ciągle zachowując świeżość. Na drugi rzut oka widzimy wspaniałe animacje, miejscami naciągany, nie aż tak bardzo rażący, niepoprawny humor i charyzmę głównego bohatera. I wszystko byłoby dobrze gdyby na tych dwóch razach poprzestać. Ale co jak zechce nam się spojrzeć z ciekawości jeszcze raz i zagłębić w przygodę? Wtedy może już nie być tak różowo…
Simona znają chyba wszyscy. Zarówno starsi, jak i młodsi gracze. Ci pierwsi powinni kojarzyć dwie pierwsze części, szczególnie bardzo udany sequel, który choć nie stał się kultowy, przysporzył swego czasu wiele radości przygodówkowiczom. Potem nastał niechlubny okres w postaci części trzeciej i po wielu latach niemiecki producent Silver Style Entertainment postanowił wskrzesić niesfornego czarodzieja, tworząc czwartą część, wydaną u nas za sprawą City Interactive. Ciepło przyjęta przez graczy nowa przygoda oferowała ładną grafikę w trójwymiarze i klimatyczny powrót do korzeni. Za piątą część odpowiada to samo studio, zmienił się tylko polski wydawca. Jest nim teraz uwielbiany przez polskich graczy IQ Publishing, który ostatnimi czasy wydaje mocne tytuły. Nowy Simon kontynuuje tę tradycję.
My name is Sorcerer… Simon the Sorcerer
Pisząc, że fabuła każdej kolejnej części gry jest tylko pretekstem do robienia sobie żartów poprzez liczne nawiązania, zabawy słowami, niedopowiedzeniami itd., niewiele się będę mijał z prawdą. Widać, że autorzy coraz lepiej się czują jako ludzie odpowiedzialni za Szymka Czarodzieja. Gorzej, że z fabułą jest coraz bardziej krucho. Historia w Simonie 5 oscyluje wokół kosmitów. Oto mamy pożegnanie ostatnich dni starego roku, świętowanie, jak zawsze niesforne żarty młodego czarodzieja i zdenerwowanie jego dziewczyny Alix (wybaczcie, ale będę korzystał z oryginalnych imion postaci). Nagle widzimy obraz planety i nadlatujący statek kosmiczny. Potem już tylko jesteśmy świadkami najazdu kosmitów na dom Simona i porwania ukochanej głównego bohatera. Cóż możemy zrobić? Wyruszamy uratować wybrankę naszego serca! Historia przedstawiona w grze jak żywo przypominała mi Runaway 2. Nawet niektóre postaci były podobne, jak Doctor Walden. Ale bardziej chodzi mi o pewnego rodzaju zagubienie. Oto całość sprowadza się do odwiedzania przeróżnych miejsc, niekoniecznie ze sobą powiązanych, napotykania dziwacznych, choć sympatycznych, postaci i rozwiązywania zagadek. Na końcu uraczeni zostaniemy jakimś rozwiązaniem intrygi, za które autorom należą się brawa, bo było nieprzewidywalne. Nie zmienia to jednak faktu, że wszystko co robimy w trakcie nie zawsze ma sens i właściwie tegoż sensu nie powinniśmy się doszukiwać. Dlatego nie do końca będziemy w stanie wytłumaczyć sobie dlaczego znajdujemy się akurat w tym miejscu. Widocznie autorzy tak chcieli. Z drugiej strony, miejsc i lokacji nie ma tak wiele. Przez całą przygodę odwiedzimy ich zaledwie 5. Będą to: wioska, wyspa, podziemne miasto, statek oraz finałowa lokacja (nie zdradzę jaka;)). W każdym z miejsc eksplorujemy około 4 do 5 lokacji i tyle. Powiem, że mi to aż tak nie przeszkadzało. Mało miejsc to mała szansa na pogubienie się, ale i krótsza zabawa…

Nowe szaty króla…
We wstępie zaznaczyłem, że na pierwszy rzut oka nowy Simon jest jedną z najpiękniejszych przygodówek ostatnich lat. I wcale nie mówię tego na wyrost. Grafika w grze urzeka od pierwszych chwil. Twórcy zastosowali prosty zabieg, który był zarówno odważny, jak i ryzykowny. Mianowicie wszystkie obiekty, których używamy i postaci są trójwymiarowe z użyciem efektu cel-shadingu. Podobnie zrobiono Runaway’a. Dzięki temu gra wygląda bardzo komiksowo, bajkowo i wolniej się starzeje. Jeżeli jeszcze wybierzemy opcję cieniowania i wygładzania (antyaliasing), to zostaniemy uraczeni naprawdę piękną grą. Dzięki zastosowaniu zmodyfikowanego silnika z czwartej części wymagania pozostają dalej znośne i nie trzeba mieć szczególnie mocnej machiny. Otoczenie zaś jest namalowane ręcznie. Przypomina to trochę starego Księcia i Tchórza albo najnowszego The Whispered World. Lokacje są naprawdę ślicznie zrobione. Dlaczego więc pisałem o ryzykownym zabiegu? Nie we wszystkich miejscach łączenie trójwymiarowości z płaskimi, ręcznie malowanymi tłami się sprawdza. W lokacjach typu zamek czy statek wygląda to bardzo naturalnie i po prostu ładnie. Zaś już na wyspie widać, że chodzimy po czymś płaskim i nienaturalnym. Wtedy rzuca się w oczy całkowita dwuwymiarowość tła. Jeżeli się tylko przyzwyczaimy, to będziemy czerpać niezwykłą przyjemność z podziwiania grafiki. Całości dopełniają świetne animacje postaci, jedne z lepszych jakie ostatnio widziałem i mimika postaci. Właściwie wszystkie moje obiekcje, które miałem w tym temacie do poprzedniej części zostały poprawione. Jest to niesamowity krok naprzód, bo aż miło patrzeć na poruszających się bohaterów. Ich gestykulacja, ruchy, wszystko jest bardzo ładne i nawet jeśli nie do końca naturalne, to oddające ich indywidualny charakter.
I znowuż te średniowieczne dźwięki…
Po raz kolejny ciężko mi napisać cokolwiek o muzyce. Jest to raptem kilka utworów, ciągle się powtarzających. Do tego wszystkiego muzyka gra niezwykle cicho, zmiana ustawień nic nie daje i całość pozostaje mało znaczącym tłem. Inaczej sprawa ma się z dźwiękami. Te przygotowano starannie i bardzo dobrze oddają charakter rozgrywki. Właściwie na tym można skończyć chwalenie, bo reszta to już tylko minusy. Jak pisałem przy okazji recenzji czwartego Simona – głosy zostały dobrane dobrze, ale po raz kolejny porażają swoją sztucznością. Co z tego, że zmienia się ton głosu, skoro wszystko inne kuleje? Właściwie to czułem się jakbym słyszał ludzi z ulicy, pierwszy raz użyczających swojego głosu. Dalej brakuje płynnych przejść pomiędzy kwestiami i nadal mam żal do twórców o brak większego zaangażowania w kwestii nagrywania głosów.

Na zachodzie bez zmian…
Jeżeli chodzi o technikalia, interfejs, system zagadek – wszystko pozostaje bez zmian. Dalej mamy klasyczny interfejs z zastosowaniem dwukliku. Lewy przycisk myszy pozwala zbierać przedmioty i łączyć je w ekwipunku albo używać w określonych miejscach. Prawy odpowiada za komentarz Simona. Nasz ekwipunek jest niewidoczny, dopiero po najechaniu na dół ekranu ujrzymy co nosimy. Dzięki magicznemu kapeluszowi możemy brać co chcemy, a miejsce nigdy nam się nie kończy. Brawa należą się za rozwiązania na wyspie. Pozbawieni swojej czapki musimy zbierać przedmioty i chować je do skrzyni, gdyż do kieszeni mieszczą się nam tylko po dwie sztuki. Rozwiązanie przywodzi na myśl Still Life 2 i zostało przeze mnie ciepło przyjęte. Potem zaś kradniemy (pożyczamy) plecak i możemy nosić co chcemy, ale odbija się to na naszym wyglądzie w postaci garbu pod czerwoną szatą. Są to szczegóły, ale sprawiają wiele radości, dodając całości smaczku. Zagadki są niezmienne. Przez prawie całą grę będziemy zbierać i łączyć przedmioty albo używać ich gdzie się da. Innego typu rozwiązań nie uświadczymy, oprócz dwóch wyjątków. Jeden, kiedy będziemy ustawiać przyciski i drugi, kiedy będziemy używać mocy! Tak, tak! W pewnym momencie przejmiemy kontrolę nad jedną z postaci (nie zdradzę którą) i poznamy dzięki mistrzowi Jonaszowi (tutaj już konkursowa propozycja tłumaczenia) moce, stając się, niczym Jedi, użytkownikami tajemnych sił. Muszę przyznać, że ten fragment podobał mi się najbardziej z całej gry i chętnie pobawiłbym się dłużej takimi możliwościami. Świetna odskocznia od klasycznej przygodówki z Simonem.
Bez zmian pozostał również system podpowiedzi. Dostajemy do użytku Quest Book i możemy przeglądać zadania, które musimy wykonać. Nie wszystkie da się wykonać w tej kolejności podanej w księdze. Niestety, gra jest tutaj całkowicie liniowa i jeżeli nie wypełnimy danego zadania w odpowiedniej kolejności, to nie ruszymy z miejsca. Czasami robi się przez to chaotycznie, ale ogólnie dajemy radę się połapać w kolejności zadań. A jak nie, to Simon na pewno skomentuje odpowiednio całą sytuację. Dostajemy też trójstopniowy system podpowiedzi. Jeśli nie wiemy co zrobić, klikamy na ikonkę kapelusza bohatera i już widzimy pierwszą podpowiedź. Odsłonięcie wszystkich trzech, podaje nam rozwiązanie na tacy. Pomysł dobry, pozwala bawić się zarówno początkującym, jak i zaawansowanym amatorom przygodówek.
Simon, nic się nie zmieniłeś…
Humor w grze pozostał ciągle ten sam. W tej części na szczęście dochodzi parę nowych elementów, bo ciągłe śmianie się z tego samego mogłoby już nie bawić. Ogólnie z humorem jest tutaj różnie. Wiele zależeć będzie od tłumaczy, ja akurat miałem przyjemność grać w angielską wersję językową. Były momenty kiedy się szczerze śmiałem. Najczęściej był to komizm sytuacyjny i nawiązujący do filmów. Niczym w Runaway 2 mamy do czynienia z licznymi nawiązaniami i zabawą konwencją. Tak więc dostaniemy wariację na temat Doktora Jekylla i Mr Hyde’a, a także Facetów w Czerni, Piratów z Karaibów i Gwiezdnych Wojen. Jeśli chodzi o samą grę słowną, to dalej nawiązuje ona przede wszystkim do seksu, więc wszystko zależy od gustu graczy. Mnie osobiście przekonywał humor nowego Simona. Choć zdarzały się momenty, że był on lekko naciągany. Inaczej ma się sprawa z postaciami. Na szczęście powrócił stary, dobry Czerwony Kapturek i jego feministyczne poglądy. Jest on zdecydowanym faworytem na tytuł bohaterki gry roku. Szkoda, że nie uświadczymy dubbingu, bo chętnie bym posłuchał Kazimiery Szczuki w roli Kapturka. Pasowałaby jak ulał!
Obiecanki, cacanki…
Na koniec trochę goryczy, która dotychczas prawie się nie pojawiała, a zasługuje na oddzielny temat. Szumnie zapowiadane odmienne scenariusze gry, kończą się na pewnej drodze wyboru, jakiej przyjdzie nam dokonać w odpowiednim momencie gry. Będziemy mieli do rozwiązania problem i trzy możliwości. Każda z nich wpłynie na zakończenie, które charakteryzować się będzie zmianą tekstu na końcu przygody. Podobnie jak w Fahrenheicie, zostaniemy uraczeni odpowiednią animacją, zaś po wszystkim pojawi się tekst, który w zależności od rozwiązania zadania będzie się zmieniał. Nie nazwałbym tego epokowym odkryciem ani żadnym skomplikowanym systemem analiz zachowań Simona, ale sam fakt cieszy. Umiarkowanie, ale jednak. W końcu mamy wpływ na zakończenie, co prawda znikomy, jednak mamy.
Mam także zastrzeżenia co do logiczności niektórych zagadek. Dzięki przydatnej opcji podświetlenia przedmiotów (klawiszem H i G) nie musimy urządzać polowania na piksele. Zamiast tego czasami zdarzy się nam standardowa i ulubiona zabawa graczy – użyjmy wszystkiego na wszystkim. Zawsze pozostaje też system podpowiedzi.
We wstępie zaznaczyłem, że kolejne zerknięcia na tytuł sprawiają, że całość nie wydaje się już taka idealna. I tak z pewnością jest. Historia jest taka sobie, dużo postaci pojawia się i znika, nie odgrywając zbyt rozbudowanych ról, humor nie zawsze musi podpasować. Najgorszy zaś jest czas gry. Niecałe 5 godzin to w dzisiejszych czasach nawet nie krótka rozgrywka, to po prostu skandal. Jeżeli tytuł jest się w stanie ukończyć w czasie 5 godzin, nie męcząc się zbytnio i nie korzystając z podpowiedzi, to coś jest nie tak. Szkoda, tym bardziej, że niektóre rozwiązania są naprawdę dobre. Mała ilość lokacji niestety nie pomaga i całość przechodzi się niezwykle szybko i często bez większego zaangażowania.

Chrząszcz brzmi w trzcinie…
Pisać specjalnie o spolszczeniu nigdy nie jest prosto. Zazwyczaj ujmuje się informacje w krótkim podrozdziale albo jednym akapicie, bo gry są już po polsku. W przypadku piątego Simona musieliśmy chwilę na polskie wydanie poczekać, co było spowodowane trwającym konkursem. I właśnie ten konkurs okazał się strzałem w dziesiątkę, bo pozwolił nadać polskiemu Simonowi klimatu „swojskości”. Nazwiska Dżony Łoker, czy Brzoskwiński świetnie wpasowują się w zwariowany średniowieczno-piracki klimat Szymka, którego przygody trafiły pod strzechy polskich graczy. W tym wszystkim brakuje mi tylko polskich głosów, które jeszcze bardziej spotęgowałyby wspomniane odczucie. Znana jest jednak polityka IQ Publishing, która większość swoich tytułów tłumaczy w kinowy sposób. Jest to na pewno sposób o wiele tańszy i szybszy, a jak wiemy – czas w tym wypadku ma znaczenie. A jakie jest samo wydanie? Takie jak zawsze. Ładne pudełko, od razu przywodzące na myśl serię „The Adventure Collection”, obecnie bodajże najlepszą serię gier przygodowych w Polsce. Instrukcja w środku zawiera tylko najpotrzebniejsze informacje, za to na płycie znajduje się dobrze przygotowany poradnik do gry. Cieszy także interfejs instalacyjny. Możemy zobaczyć najnowsze polecane tytuły, a na środku widnieje wielkie logo nagrody przyznanej przez AZ – tytułu zjawiska roku. I niewątpliwie piąty Simon wpisuje się w długą listę kolejnych przygodowych sukcesów IQ Publishing – tytułów profesjonalnie wydanych, dobrych, ciekawych spolszczeń, bez większych błędów i z ciekawym nazewnictwem. Oby tak dalej!
Słowem podsumowania…
Simon 5: Kto nawiąże kontakt to gra pełna sprzeczności. Jest bardzo ładna, ma dopracowaną grafikę, ciekawe postaci, całkiem fajne zagadki. Jednocześnie ma słaby zarys fabularny, mało lokacji, czas gry pozostawia wiele do życzenia i wszystko momentami wydaje się robione na siłę. Tym bardziej szkoda, bo gra miała spory potencjał i bardzo mi się podobała, a przechodzenie jej sprawiało wiele przyjemności. Tym trudniej wystawić ocenę. Myślę, że były szanse na mocną ósemkę, ale czas gry sprawił, że trzeba trochę odjąć. Biorąc pod uwagę genialne animacje, grafikę i krótki epizod z mocami, a także niewybredny humor, grze należy się solidna siódemka. Miejmy nadzieję, że szósta część powstanie i będzie dłuższa. Podsumować można stwierdzeniem, że Simon dalej potrafi czarować!
7 | PLUSY: grafika + humor + postaci! + animacje postaci |
MINUSY: za krótka! - niezbyt oryginalny scenariusz |
autor: mertruve
dnia 12.04.2010 22:32
dnia 12.04.2010 22:34
dnia 12.04.2010 22:41
dnia 12.04.2010 22:43
dnia 12.04.2010 22:45
dnia 12.04.2010 22:50
dnia 12.04.2010 23:00
dnia 12.04.2010 23:58
dnia 13.04.2010 09:17
dnia 13.04.2010 21:37
dnia 13.04.2010 21:40
dnia 13.04.2010 22:32
dnia 14.04.2010 08:46
dnia 17.04.2010 00:09
dnia 18.04.2010 20:14
dnia 18.04.2010 22:49