Oliver jest młodym i przedsiębiorczym mężczyzną o przebojowym charakterze, lubiącym ryzyko i nowe wyzwania... Tymczasem jego rodzice, chcąc zdecydowanie ograniczyć jego niezależność, decydują, że ma wziąć ślub. Jak można się łatwo domyślić - ożenek ni w głowie głównemu bohaterowi. Na szczęście pojawia się kochany wujek Mathew, który proponuje siostrzeńcowi osiemdziesięciodniową podróż dookoła świata - nie ma się co zastanawiać - jedziemy! Fabuła jest luźno powiązana z zapewne znaną wszystkim powieścią "W 80 dni dookoła świata" Juliusza Verne. Bardzo pozytywnie przyjęłam długość gry - zaplanowano nam pobyt w San Francisco, Kairze, Bombaju, Jokohamie.
Nie jest to point'n'click, ale nie jest to też do końca zwykły action-adventure, czyli ulubiona odpowiedź profesorów i studentów - "i tak, i nie" :]. Sterujemy za pomocą klawiatury, jak i myszki - sterowanie jest trochę dziwne, ale to wyjaśnię trochę później. Czas gry zmienia się - w prawym górnym rogu jest zegar kontrolujący czy jest dzień, czy noc, a w dolnym lewym rogu pasek energii. I wszystko wydaje się trudne, póki nie okazuje się, że ten pasek tak naprawdę przesuwa się dosyć wolno i łatwo zrobić kilka misji, zanim pójdzie się spać do hotelu/namiotu. A nawet jeżeli zdarzy nam się za bardzo przemęczyć Olivera, nic się nie dzieje, po prostu zasypia on na ulicy, odzyskuje połowę energii, a upomnieć ma tylko w ogóle nie wzbudzający wyrzutów sumienia tekst :). Rozgrywkę ułatwia też łatwa w obejściu mapka w lewym górnym rogu. Pojawiają się drobne mini-gierki wynikające z action-adventure'owej konwencji - np. lot małym zeppelinem; ale zupełnie poza konkursem możemy jeździć na wielbłądzie, słoniu, małym chińskim samochodziku (jak to nazwać niestety zupełnie nie wiem, a nazwa, która pada w grze - "taczka" nie wygląda za bardzo oficjalnie :D) czy nawet - to moje ulubione - latać na dywanie z flagą Stanów Zjednoczonych :). Czy jest to minus? Sądzę, że nie - takie zapierające dech w piersiach i zwiększające produkcję adrenaliny momenty sprawiają, że gra się naprawdę przyjemnie.

Mogę z czystym sumieniem uspokoić, że nie pojawiają się bijatyki, nie trzeba używać broni i strzelać, także akcje ograniczają się do przeskakiwania, biegania i ukrywania się (choć, chyba specjalnie dla mnie, w wielu wypadkach złapanie przez strażnika nie oznacza więzienia - istnieje bezcenna możliwość skorumpowania:)). Za to dodatkowym elementem jest poniewierająca się wszędzie kasa, za której zebranie Oliver nagradza nas krótkim tańcem zwycięstwa :D. Na szczęście nie zabrakło jednak ciekawych logicznych zagadek w stylu point'n'click - przesuwamy dźwignie, układamy odpowiednie kombinacje, szukamy sposobu na otwarcie trumny - na serio :).
"Ja po prostu żyję zgodnie z zasadami fizyki... i próbuję założyć im kilty"
Zasadniczo pozytywną cechą tej gry jest też luźny i bardzo przyjemny humor - poznajemy dziwnych ludzi, prowadzimy naprawdę ciekawe dialogi, znajdujemy niesamowite rozwiązanie problemów. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie zacytowała jednego z moich ulubionych cytatów - cytatu wyżej, który wiąże się z bardzo ważnym wątkiem gry - organizacją GPAK, zajmującą się rozpowszechnianiem przecudownych kiltów na potencjalny rynek - cały świat - czasem naprawdę dziwnymi sposobami, a we wszystko angażując Olivera. Przy czym muszę dodać, że humor nie jest ostry ani zbereźny.
"Zwiedziłem kawał świata"
Te słowa wypowiada do pewnej Amerykanki Oliver, będąc już w ostatniej lokacji. Fabuła poprowadzi nas przez różne zakątki i kultury świata, pozwoli pokrótce poznać obyczaje, podziwiać zakurzone, zamglone uliczki równikowych miast, zaopatrywać się na malowniczych targach i w ciekawych sklepach, a wszystko to w naprawdę cudnie zrobionej grafice.

Jest to jeden z największych atutów gry- mimo, że powstała ona już parę lat temu, pięknie opracowane widoki ciągle nie tracą swojego uroku i wcale nie przypominają gier zamierzchłego okresu, które bawią nas tak oczywistymi błędami i niedopracowanymi elementami. Z jedynych dziwnych rzeczy, z jakimi się spotkałam, było naciskanie przycisków w windzie - obojętnie czy bohater jedzie na 1,2,3 piętro czy niżej - i tak naciska tylko jeden górny przycisk. Nie wpływa to jakoś na rozgrywkę - i tak zatrzymujemy się na odpowiednim piętrze, ale wygląda to trochę dziwnie. Zdarzyło mi się też (moment ten powtarzałam kilka razy i zawsze w tym konkretnym miejscu było tak samo)... wpaść po pas w ziemię - wypadało to przekomicznie, ale nie było tak śmiesznie, kiedy okazywało się, że nie wyskoczę z tych "ruchomych piasków".
"Coś tam pogrucha, ktoś pośpiewa, czyli co nieco o dźwiękach"
Teraz wypadałoby powiedzieć kilka słów o muzyce. Efekty dźwiękowe są naprawdę super - kiedy jesteśmy w dżungli słyszymy zwierzaki, słyszymy gruchające - niestety kąsając - gołębie, tam, gdzie trzeba, święte krowy i węże muczą i syczą na przemian, a pojazdy wydają stosowne dźwięki - dywany szurają, buczą silniczki. Za to bardzo nie podobała mi się muzyka - na szczęście w opcjach osobno znajdowały się regulatory dialogów, muzyki i efektów. Do każdego miasta przypisano jakąś monotonną muzyczkę, co naturalną koleją rzeczy po pewnym czasie nudzi. Bezsensowne dla mnie były jednak "teledyski" - przerywniki filmowe po każdej lokacji, w której różne postacie tańczyły i leciała jakaś kiepska pioseneczka, która spodobałaby się może dzieciom.

Niestety nie ma gry idealnej...
Gra ma kilka wad. Za najważniejszą uznałam sterowanie - poruszamy się za pomocą klawiatury i myszki - klawiaturą możemy poruszać się do przodu i w boki - ale tylko w jednej linii, za to za właściwy kierunek odpowiada myszka... i byłoby wszystko w porządku, gdyby myszka nie ustawiona była na tak czułą - wystarczy naprawdę lekko i niepłynnie nią przekręcić, by Oliver się zatrzymał. Warto więc pobawić się trochę ustawieniami myszki w panelu sterowania, choć niewiele to daje, dlatego po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. Przyznaję się bez bicia, że płynne posługiwanie się takim systemem udało mi się dopiero po skończeniu Kairu. Sądzę, że można by wprowadzić trochę więcej postaci - w każdej lokacji obserwujemy dokładnie tych samych marynarzy, burżujów, a od oglądania kolesiów w stylu disco naprawdę może się pomieszać w głowie. Sądzę, że sam Oliver, oprócz zmian strojów, które wynikają z potrzeby przedostania się gdzieś (np. murzyńska sprzątaczka przy kości), mógłby też czasem zmienić ciuszki - np. w Japonii, gdzie ciągle pada śnieg, dalej chodzi w lekkim odzieniu i pomarańczowym szaliczku. Do minusów zaliczyć można też tempo Olivera - lokacje są dosyć duże, poruszanie się na zwierzętach, choć jest atrakcją, to jednak nie przyspiesza za bardzo, a i nie zawsze można wynająć szybszy pojazd. I nie chodzi mi o sam czas - bo mamy go naprawdę dużo, ale o to, że bieganie w kółko czasem może się nudzić, a do znalezienia w różnych zakątkach miast mamy naprawdę sporo ludzi.
W podsumowaniu mogę napisać, że "80 dni" to gra bardzo miła, bez przemocy, pozwalająca przenieść się do zupełnie egzotycznego świata, wchodzić w interakcje z ciekawymi ludźmi, a jednocześnie (na szczęście!) nie jest przesłodzona. Wniosek: Bardzo polecam na długie jesienne wieczory, pracującym/uczącym się, którzy po ciężkim dniu pracy lub szkoły chcą się odprężyć wcielając w postać młodego podróżnika; tym, którzy po prostu chcą sobie zrobić przerwę po cięższych tytułach pokroju Sherlocka Holmesa czy CSI albo rodzicom szukającym tytułów, w które spokojnie mogą pograć z młodocianymi.
8 | PLUSY: grafika + mnóstwo egzotycznych lokacji + humor |
MINUSY: muzyka - sterowanie - tempo Olivera |
autorka: Madzius888